sobota, 23 maja 2015

Taki sobie dzień









Poszukać w minionym życiu pięknych dni wtedy, kiedy ten, który się obudził, wstał i nie zabrał się do istnienia, wydaje się brzydki?
Co  pięknem dnia…

Nie ma dziewiczo czystego brzegu. W zieleni nietkniętej stopą  kryją się rdzawe kikuty maszyn, skrzynki z plastiku i butle, kawałki sieci. Rażą oczy.
Złamany maszt, obły rzeźbą wody, rzucony zimowym sztormem, komponuje kawałek cichego grania przyrody; śpiewa zapomniane pieśni pierwszych żeglarzy, rybaków zatopionych w głębinie, którą przecież szanowali i nie wstydzili się pokory.

Witaj.
Ktoś pierwsze ślady w nietkniętym wyznaczy. Po nich pójdą inne nogi deptać ścieżki tam, gdzie nigdy wcześniej stopy ludzkiej nie było.
Człowiek, sprowadzony w ziemskie rewiry, czy nie miał prawa zacząć iść, szukać powodów przetrwania?
Wszyscy krzyczą na niego, za wszystko.
A on tylko różni się od zwierzaka. Mówisz, że jest odwrotnie?

To był dzień, kiedy mewy nie bały się oderwać od skał. I czapla. Nie, nie ta . Inna. Mieszka dalej, bliżej oceanu.
Potem kormoran wybrał się nad wodę.
W lesie cisza i cień. Korzenie drzew, z braku podłoża z ziemi, kurczowo trzymają się skał. To po nich człowiek stąpa, to jego schody.
Zapachy; trawy, pierwszych szyszek, igliwia przytwierdzonego jeszcze do gałązek i tego, które leży latami zamieniając się w poszycie, kwiatów – odurzają.
Wędrowiec potrafi przeciąć drogę i znowu wejść w las.
Teraz idzie po ścieżce między drzewami, trawami, krzakami jagód, prymulkami i wiciokrzewem. Głęboko, między kosówkami, zieleni się dzika róża, trudniej jej, bo przeciska się między skałami.

Leśny trakt… Ona nie skręca, wchodzi w ścieżkę. Idzie lasem.
Wychodzi na skraj i ocean ma u stóp.
Przez mokradła, strumyki, zaciśnięte skałki, podąża w dół.
Oczy oszalały. Świat zieleni, błękitu i granatu. Droga zmusza, wymaga, by nogi szły.
Dolna droga nad plażą… tylko półtorej godziny i koniec.
Niespodzianka! Kępami traw karmią się, puszczone luzem, byki.
Porzuciły mielenie jęzorami,  idą, patrzą.

Ze skalnej szczeliny słychać krótki oddech. Nie ma łez, ale gdyby miał, to…
Nie spojrzała… nie wiedziała.





L., 24.05.2008

niedziela, 10 maja 2015

W zielonym





Witaj.
To dobrze, że o nic nie pytasz.
Ta chwila, kiedy przyzwyczaiła się do ciszy, wpłynęła w ranek. Między drzewa na stokach i szczytach,  zielone łąki i przydrożne rowy zaznaczone żonkilami, kobierce stokrotek. Niemo położyła na fiordzie. Za siostry wzięła mgły… wprowadziły bezruch, niewidzenie, porwały  most, groblę i ocean. Nie oszczędziły fiordu: za nim lądu z górami. Świat wysp zniknął.
Coś szarpnęło mgłę,  mogłam zobaczyć, że tam jest jeszcze Ona, na Ziemi.
Komu i po co potrzeba jest Ziemia -  wie i rozumie potrzebę istnienia. Po co Ona potrzebna jest Ziemi… tego już nie.
Ułamek czasu Jej wyznaczony? Po omacku, byle przed siebie?
Wyszła szukać, rozglądać się za tym, co z duszy uciekło w szarość,  jak sznur nóg ustawioną na scenie, gdzie za chwilę zatańczą…
Wyspy były spragnione - zbierały na siebie wilgoć, niewidzialne krople.
Mgielne powietrze wzmacniało oddech łąkom.
Zieleń bezwstydnie wylewała się tam, gdzie zimą przymarzła.
Ptaki wciąż kierowały lot ku szczytom, wpadały w szare kotary.  Tam też Jej cisza. W zielonym.
Stalowa mgła pamięci nie pokona. Nie w taki ranek, nie w taki czas.
Ktoś łowi z wody, zlał się w kolorze.
Słońce… nie widać, nie słychać, że przychodzi.  Będzie, bo zadrżały barwy, które zabrały świat.
Mgły uciekają w popłochu. Taniec… uniosły sukienkę i tam, gdzie falbany ujęte w dłonie, odsłoniły  zielone podnóża; już stoki, za chwilę szczyt…
Most czeka cierpliwie, grobla wie, że zaraz i ona wyzwoli się spod oparów.

Ze  szczeliny wysoko przykrytej zielenią drzew, patrzy postać, odprowadza Ją okiem.  Jak wtedy, gdy schodziła ku plaży.

Milczenie w śpiewie ptaka. Niepokój w patrzeniu, niedostępny dotyk.
Mgła spłynęła ze szczytów po stoku,  rozpięła wielki żagiel, odpływa na oceanie.
Lądowym górom padła do stóp, leży w słońcu.
U brzegów, na kamieniach, suszą skrzydła  kormorany. Na wodzie dzikie kaczki zostawiają ślady.
Fiord, olśniony, jasnym granatem do brzegu fale goni. .
Przeleciała mewa. Jak chwila, jak czas… dopóki jesteś… 



L., 07.05.2008


czwartek, 7 maja 2015

Pozwól wiatrowi




Śniegu nie ma, wyparował, rozpłynął się, odszedł pokonany. Ze spuszczoną głową. Smutny, niechciany. Nieprzytomnie zakochany w ogrodach które tulił, chronił, osłaniał od złego całym sobą. W mchach leśnych. W brzegach fiordu, miejscami skutych lodem. W niebie, któremu użyczał swojej jasności, bieli, skrzenia. W gwiazdach tylko do niego mrugających nocą.
Śnieg –  poznał dzieło nieodwzajemnionej miłości.
Witaj.
Wyjść i pozwolić wietrzyć włosy po zimie lekkiemu wiatrowi, zawiewać na twarz, unosić i porzucać na głowie, miło tarmosić - dzisiaj warto.
Przy niskich, drewnianych domach, najczęściej dotykających się ramionami dachów, czarownik albo wiedźma, a może oboje, rozłożyli ogrody. Z drzewami, kwiatami, trawnikami, ptakami śpiewnymi pośród różnych gałęzi z pączkującymi listkami.
W każdej ulicy, uliczce, obudzona zieleń i ta rodząca się – odurzają urodą, wonią. Słońce ciepłem podpiera, daje siły. Chcesz iść. Przed siebie.
Drzewa przy jezdni zimą stały niewidoczne, nagie. Teraz gałęzie przydrożnych brzóz łapią twój wzrok, zatrzymują. Podnosisz głowę, chcesz zobaczyć koronę, a nad nią niebo. Błękitne, lazurowe, z białymi strzępkami.
Nie chcesz do centrum, do sklepów, tylko w dół, do fiordu. Nad dachami domów widzisz oba promy. W promieniach słońca przytłumionych siwawą mgłą - nie płyną. Przemieniły się w obrazy.
Ta sama mgła ukryła drugi brzeg. Sztuczny horyzont na wodzie fiord zamienił w ocean, może morze?
Znów czujesz wiatr. Przymila się, głaszcze, tuli, obiecuje…
Mimo mgły kładą się pasy, linie, ślady okrętowych zmagań na wodzie.
Zapominasz się… i o wszystkim. Na kilka chwil stracona  pamięć. Toniesz w pięknie, cieple, dalekiej fali. Nieliczone lata wymazują ból i chłoniesz -  dzień ciepły, przyjazny, na mapach świata zagubiony, krzyczący – jestem twój. Dziś jestem tylko tobie przeznaczony.
W znanym ci krzyku kłócą się mewy. Odlatują nad fiord.
Nie zauważasz, że stoisz pośrodku uliczki. Spokojnie oddychasz  wczesną wiosną. Panną marzącą. To z nią ma przyjść twoja miłość. Szczęście. Radość, że możesz być, żyć, czuć. Mieć nadzieję.
Boisz się marzeń. Patrząc, rzucając wzrok na wodę, ułudą płyniesz. Wpław. Po muśnięcie uczucia, które do tej pory w duszy, w którą mało kto wejrzał -  kryjesz.
Twoja miłość od rozumu za daleko odeszła.
Czas z zaczarowanej drogi zawrócić.
Strzepnąć niepokoje.
Zanim rozpłyną się nadzieje, zanim zniknie szansa na dwoje, zanim...





H., 24.04.2009

poniedziałek, 4 maja 2015

Śnieg




Za oknem ciemno jeszcze. Cisza nie do uwierzenia. Po tygodniu deszczu i gniewów  wiatru, bezruch zdumiewa. Trzeba odnaleźć siebie, przystosować do  spokoju.
Wspomnień nie tracić, nie zamazywać czucia tych nocy, kiedy wiatr zaganiał w róg strachu.
Nie wstyd się bać, gdy wicher udaje szlifierza i tnie tarczą każdą postać wystawioną na deszcz.
Burza ze swoimi piorunami rozgościła się pierwsza. Dniami i nocami chwaliła się siłą.
Poszła odpocząć.
Za groblą, zza lewej góry, na szarości wody i nieba, odsłaniała się kurtyna. Jasny, przybrudzony znowu puder tworzył tło, które malowało szybko i płynęło ku prawej górze. Zatrzymało się.
Ruszyło na fiord. Pojaśniało, rozświetliło i zamieniło kształt w żółtą, muślinową kopułę. Płynęła fiordem sięgając chmur.
Chwila, moment, sekunda... Przykryła wyspę. Domy, drzewa z igłami i te, z których opadły liście. Zielone miejscami trawy, ostatni raz w tym roku skoszone i te wysokie kiedyś, teraz zrudziałe i pochylone, jedna w drugą wtulone. Ptaki kiwające się na drutach, w locie i dziobiące łąki mokre od deszczu. Skały. Koty na drodze. Domy. Łodzie w marinach. Ukryła ludzi.
Żółty, świetlisty niepokój zalewał umysły.
Kolor zgasł.
Zmierzch wchodził tą samą drogą. W nim szkwał za szkwałem. Daleko, za mostem, u stóp latarni, o skały rozbijały się oszalałe fale.
W ciemność na oceanie wpadł wiatr. Zobaczył światła na wyspach. Poraziły mu wietrzne oczy. Zawył, ból wlał potęgę w siły. Uderzył. Na wszystkich wyspach światła zgasły. Bezradnie sterczały na szczytach przekaźniki.
Tylko latarnia… tylko ona… światłem smagała ciemność i wzburzone fale.
Brzask.
Obiecuje chłód i promienie słońca. Nadzieję.
Nowy dzień wstaje. Dotkną go ci, którzy się dziś obudzili.
Kawa... myśl... westchnienie...
Pada śnieg.




L.,  28.10.2008

piątek, 1 maja 2015

Za oknem




Podwójny przewód elektryczny zawieszony nad podjazdem do domu lekko zwisa, trzymając się drewnianego słupa i też z drewna ściany domu.
Teraz na nim przysiadają skrzydlaci przyjaciele, szukając spokoju. Wcześniej, kiedy nawet nie przyszło Jej do głowy, że zginą drzewa - na ich gałęziach, scenie pokazów, ptaki tańczyły i śpiewały.
Przyleciała, zaczepiła się łapkami o druty – mała, ciemne skrzydełka, biały brzuszek czyściła prawie czerwonym, niewielkim dziobem. Krucha czyścioszka. Jaskółka. Odleciała.
Teraz inna ptasia dama - rozważna, czujna; nieostrożny ruch w pokoju, już obniża lot i chowa się na brzegu strumienia. Wystawia szyję z niewielką główką w jednym kolorze i czeka. Potem podnosi się, krąży, szuka. To czapla, zaraz ucieka. Nad fiord i dalej, znika.
Wróble tych samych świerków pilnują; gdy zbliża się wrona, czasem mewa, wysypują się z głębi gałęzi i obstawiają intruza. Zaczyna się walka. Małe dają dowód, że w grupie raźniej i dzielnie przepędzają czarne straszydła.
Człowiek maszyną spulchnia ziemię.  Jeździ w tę i z powrotem. Skiby odkładają się równo na boki.
Mewy obsiadły traktor i rzucają się w pachnącą, świeżo odłożoną ziemię. Ledwo zdążają odskoczyć spod kół. Dziobią, szukają, biegają i podskakują. Zleciały się na ucztę.
Trawa  niedawno skoszona, po deszczu, podaje delicje srokom. Nie mogą przestać, nie myślą o tym, że się przejedzą.
Przy domu trawnik, zielony dywan bawiących się na nim dzieci, odwiedza kos. Zerka w okna.  Droczy się. Udaje, że kiedy  do niego podejdą, to nie odleci.

Wszystko, co mogłoby wydawać się brzydkim, ginie w wysokich, majowych trawach.
Fiord, zmieniając kolory z pomocą stanów pogody, zachowuje spokój.
Odpływ obnaża algi. Na kamieniach czaple, kaczki i gęsi. Mewy i szkodniki kormorany.
Chmury leniwie przepychają się ze słońcem. Kładą cienie na zieleni stoków.. zamieniając ją na bure seledyny.
Wyjątkowo dużo statków na oceanie.
Przed i za mostem zmieszane z chmurami słońce. Żółto-sine niebo za leniwe, nie szuka załamania, kształtu.  Ukradło horyzont.
Zachód bez orgii kolorów.





L., 23.05.2008