Odchodzi
niedziela. Jednym słonecznie, innym na przenoszeniu ze szpitala do
szpitala, a jeszcze innym… w opadającej na wszystko mgle, albo w
wietrze. Może najważniejszym jest, że była - ta niedziela, po
której już tylko poniedziałek!
To
pogoda wszystkiemu winna. Tak, to ona, bo jakaś przyczyna chandry
być musi, dlatego to sprawka deszczu i śniegu, którym wicher nie
pozwala spokojnie opadać na ziemię.
Chandra,
jak raz uda się jej wejść, to już przychodzi, najczęściej bez
zaproszenia - niezapowiedziana przyjaciółka, z którą już tyle
lat…
Padająca
pogoda rozeszła się po stawach i kościach, ciepło jej w nich, to
sobie siedzi. Jutro ma jeszcze trochę wiać. Przez to i oczy mokre,
a ktoś mógłby powiedzieć, że bez przyczyny.
Nie
narzekać? Przecież nie narzeka, wszystko zwala na pogodę. Na
Cienia też?
Pewnie
to on zasłonił groblę i most. Zieleń taką żywą, trawiastą
albo liściastą, swobodną i prawdziwą. Odsłonił ociosaną, jak
te trawniki przy domach, które są tak równe, że aż nie są sobą.
Nie
powiedziała „dzień dobry” na powitanie? To dlatego, że zaczęła
pisać do ciebie wczoraj i wcale nie wie czy skończy dzisiaj. Mimo
smutków
tego świata musi musieć iść do kuchni i pewnie zaraz tak zrobi.
Może zdąży ci powiedzieć, że dzisiaj na drodze spotkało Ją
coś miłego, ciepłego. Tak, była na ostrodze, dała mewom to, co
lubią, one zostawiły muszelki już na trawie, to dla Niej
wiatr na chwilę się schował, mogła oprzeć się o ostrogowy
budynek i popatrzeć na wodę, a potem na góry z których zginął
wrześniowy śnieg. Wracała przez łąki, przez górną drogę, bo
chciała wejść jeszcze do sklepu. Tam była Klara. Nie widziała
Norweżki od wczesnego lata. Kilka razy przechodziła koło jej domu,
ale nigdy jej przed nim nie było… Raz nawet pomyślała, że może
już nie ma Klary?
Najczęściej
spotykały się przed sklepem, albo już przy półkach. Na Jej
widok Norweżka natychmiast zaczynała mówić. Niewiele z tego
rozumiała, ale z tonu głosu wyławiała to, co Klara chciała
przekazać.
Dzisiaj
znowu objęły się ciepło, serdecznie, jakby ta znajomość zaczęła
się jeszcze przed ich urodzeniem, czyli bardzo dawno, bo Klarze
zagląda w oczy osiemdziesiąt dziewięć lat. Kobieta zapytała Ją
najpierw o zdrowie, a potem odsłoniła swoją
szyję na której
zawieszona była, niczym medalion, lupa, dotknęła palcami oczu,
okularów. Takim sposobem Klara obwieściła, że bardzo źle widzi.
Obie
wyszły ze sklepu. Podprowadziła Klarę pod dom. Trzymała pod rękę.
Swoje zakupy zostawiła w trawie przy schodach i pomogła Klarze po
nich wejść, podejść do drzwi. Klara objęła Ją.
Puszczała, znowu obejmowała i bez przerwy mówiła…
W
końcu niósł się dialog nad fiordami, Norweżka po swojemu, Polka
po swojemu wyrażały głębie uczuć.
Wieczorem
pisała i pisała, bo koniecznie chciała wysłać list do kogoś,
kto będzie w szpitalu... Muszą mu tam uratować oczy. Czeka zawsze
w kolejce i mówi, że cieszy Ją,
kiedy się komuś coś uda, bo wtedy może skraca się kolejka do
szczęśliwszych dni?
Znowu
przejęła się kimś, kogo zna, lecz
jeszcze nie widziała.
Ale jeśli ktoś mówi, że musi do szpitala, to jest Jej
od razu przykro i zaczyna o tym myśleć bez przerwy. Chociaż wie,
że od takiego
myślenia zdrowia temu komuś nie przybędzie, to i tak jest
niespokojna.
Niepokój
odpędził sen…
02.10.2007
L.