niedziela, 18 października 2015

Klara z lupą



Odchodzi niedziela. Jednym słonecznie, innym na przenoszeniu ze szpitala do szpitala, a jeszcze innym… w opadającej na wszystko mgle, albo w wietrze. Może najważniejszym jest, że była - ta niedziela, po której już tylko poniedziałek!
To pogoda wszystkiemu winna. Tak, to ona, bo jakaś przyczyna chandry być musi, dlatego to sprawka deszczu i śniegu, którym wicher nie pozwala spokojnie opadać na ziemię.
Chandra, jak raz uda się jej wejść, to już przychodzi, najczęściej bez zaproszenia - niezapowiedziana przyjaciółka, z którą już tyle lat…
Padająca pogoda rozeszła się po stawach i kościach, ciepło jej w nich, to sobie siedzi. Jutro ma jeszcze trochę wiać. Przez to i oczy mokre, a ktoś mógłby powiedzieć, że bez przyczyny.

Nie narzekać? Przecież nie narzeka, wszystko zwala na pogodę. Na Cienia też?
Pewnie to on zasłonił groblę i most. Zieleń taką żywą, trawiastą albo liściastą, swobodną i prawdziwą. Odsłonił ociosaną, jak te trawniki przy domach, które są tak równe, że aż nie są sobą.

Nie powiedziała „dzień dobry” na powitanie? To dlatego, że zaczęła pisać do ciebie wczoraj i wcale nie wie czy skończy dzisiaj. Mimo smutków tego świata musi musieć iść do kuchni i pewnie zaraz tak zrobi. Może zdąży ci powiedzieć, że dzisiaj na drodze spotkało Ją coś miłego, ciepłego. Tak, była na ostrodze, dała mewom to, co lubią, one zostawiły muszelki już na trawie, to dla Niej wiatr na chwilę się schował, mogła oprzeć się o ostrogowy budynek i popatrzeć na wodę, a potem na góry z których zginął wrześniowy śnieg. Wracała przez łąki, przez górną drogę, bo chciała wejść jeszcze do sklepu. Tam była Klara. Nie widziała Norweżki od wczesnego lata. Kilka razy przechodziła koło jej domu, ale nigdy jej przed nim nie było… Raz nawet pomyślała, że może już nie ma Klary?
Najczęściej spotykały się przed sklepem, albo już przy półkach. Na Jej widok Norweżka natychmiast zaczynała mówić. Niewiele z tego rozumiała, ale z tonu głosu wyławiała to, co Klara chciała przekazać.
Dzisiaj znowu objęły się ciepło, serdecznie, jakby ta znajomość zaczęła się jeszcze przed ich urodzeniem, czyli bardzo dawno, bo Klarze zagląda w oczy osiemdziesiąt dziewięć lat. Kobieta zapytała Ją najpierw o zdrowie, a potem odsłoniła swoją szyję na której zawieszona była, niczym medalion, lupa, dotknęła palcami oczu, okularów. Takim sposobem Klara obwieściła, że bardzo źle widzi.
Obie wyszły ze sklepu. Podprowadziła Klarę pod dom. Trzymała pod rękę. Swoje zakupy zostawiła w trawie przy schodach i pomogła Klarze po nich wejść, podejść do drzwi. Klara objęła Ją. Puszczała, znowu obejmowała i bez przerwy mówiła…
W końcu niósł się dialog nad fiordami, Norweżka po swojemu, Polka po swojemu wyrażały głębie uczuć.

Wieczorem pisała i pisała, bo koniecznie chciała wysłać list do kogoś, kto będzie w szpitalu... Muszą mu tam uratować oczy. Czeka zawsze w kolejce i mówi, że cieszy Ją, kiedy się komuś coś uda, bo wtedy może skraca się kolejka do szczęśliwszych dni?
Znowu przejęła się kimś, kogo zna, lecz jeszcze nie widziała. Ale jeśli ktoś mówi, że musi do szpitala, to jest Jej od razu przykro i zaczyna o tym myśleć bez przerwy. Chociaż wie, że od takiego myślenia zdrowia temu komuś nie przybędzie, to i tak jest niespokojna.

Niepokój odpędził sen…








02.10.2007 L.