poniedziałek, 10 marca 2014

O Ziemistej pośród kolorów




 Powtarzam się, lecz czy mogę nie…
Obrazy same się malują. Wybierają tło, szkicują, szukają kolorów i je mieszają. Zaczyna się noc. Jeszcze niedawno księżyc o tej porze zaglądał z innej strony. Teraz ostrymi końcami wbił się w gwieździste niebo tuż przed mostem.
Witaj.
Na moście lampy świecą czystym światłem.  Latarnia jak zawsze czuwa i mruga figlarnie,  puszcza oczka do tych, którzy daleko na wodzie płyną do… albo wracają. Cisza...
Dzień odszedł w końcu. Zanim się z przegraną pogodził, jeszcze raz niebieskim niebem ułożył lazur na fiord. Potem pozwolił różom pociągnąć niektóre płaty wody, dlatego przypływ mienił się nimi.
Rano, z przydrożnej łąki, wolnym przebieraniem czterech nóg, na środek asfaltu wyszła łania. Przyjrzała się idącym do pracy i poszła sobie.
Potem słońce zalało wszystko na cały dzień.
Patrzyłam, przyglądałam się Jej nie mogąc  zrozumieć, dlaczego w taki dzień; kolorowy, prawie bajkowy, chodzi po mieszkaniu i bez przerwy znajduje coś do zrobienia, zamiast wyjść...
U Niej takie miotanie się, wynajdywanie zajęć ponad możliwości a potem zmęczenie wszystkiego, nazywa  się - zagłuszaniem.

Musiała postawić myślom zaporę. Na chemię zaczyna chodzić za dużo tych, którym pozwoliła zajrzeć w głąb siebie,  do duszy. Nieraz myśli, że już nie da rady dowiedzieć się o nowych, którzy zadzwonią albo napiszą… wiesz, lekarz wyznaczył mi termin.
Oni są. Mówią.
Widzi Kobietę, z którą  tylko raz rozmawiała, kilka minut.
Wróciła z przepustki na oddział, a Kobieta  zapytała, czy Ona będzie miała operację. Tak… przyznała się szybciej niż pomyślała.  Zdziwiona tym, że nieznajoma tak od progu pyta o to, o czym Ona chciałaby zapomnieć… prawie nie myśleć, podeszła do szpitalnego łóżka.
Ziemista postać, siedząca na skraju żelaznego, swojego, powiedziała, że Ona to ma szczęście.  Chcą Ją kroić…  Szarej Kobiety nie chcą i odsyłają do rakowego. Na pewno mam  przerzuty, dodała.
Nie nazwały się, nie było czasu. Przytuliła Kobietę. Ta poddała się Jej ramionom. Dwie szklane łzy płynęły po szarej twarzy, kiedy weszła pielęgniarka i powiedziała, że karetka już czeka na Ziemistą…

Wszystkie okna wpuszczały powietrze, błękity zagarniały niebo i fiord. Słońce też było radosne.
Wieczorem ubrała się i poszła tam, gdzie początek przypływu łagodnie dotykał brązowych, tłustych, wielkich alg. Kiedy zobaczyła je pierwszy raz, to wydały się Jej takie... niemiłe. Nie chciała ich urazić, dlatego nie pomyślała, że  brzydkie. W końcu…  pierwsze wrażenie jest prawie zawsze fałszywe.
O tych brązowych ośmiornicach czy „dwudziesto-ośmiornicach” postanowiła…  nie myśleć źle przy pierwszym spotkaniu.
Teraz rozumie dlaczego  muszą być takie. Kiedy odpływ je odsłania, to suszą się na kamieniach ścielących dno. Razem, we dwoje, kamień i alga, tworzą rdzawy wzór. Muszą takie być, bo to one pokazują jak daleko odeszła słona woda.
Stanęła na skraju ostrogi nie patrząc w dół. Wydawało się Jej, że usypane, tworzące zagięte molo głazy są stropem parteru. Tak jest wtedy, kiedy przypływ dopiero nadchodzi. Ostroga jest wąska i wysoka, woda niska i przezroczysta. Woli, kiedy woda chce zrównać się z wylaną betonem ścieżką na głazach i kamieniach, bo nie ma wtedy tego lęku, że może spaść.
Zmierzch wchodził w lazury tego dnia. Prom zataczał łuk, zaraz otworzy „paszczę”, dobije, pierwsi wyjdą ci bez aut, a potem samochody wyjadą, a te z brzegu wjadą na pokład. Ona tego nie zobaczy, za daleko, ale jest przekonana, że po to prom przypłynął.
Dwie mewy usiadły na wodzie, rozmawiają. Zza góry, na minutę może, pokazały się światła samolotu. Niedawno wystartował. Już zniknął za następnym szczytem. A zdawało się, że wleciał w szczeliny molocha, jak ptak.
Nad lądem szary opuszczał żaluzje, przysłaniając wszystko, co przed minutą przynależało do piękna chwili. Za groblą i mostem, nad oceanem, różowy zapowiadał wiatr.
Woda, znużona całodziennym utrzymywaniem na grzbiecie statków, promu płynącego co godzinę w tę i z powrotem, krzykiem ptaków i tańcem niespokojnych ryb, mówiła wszystkiemu i wszystkim – dobranoc.
Ona stała jeszcze. Słuchała. Delikatny dotyk wody oswajał przybrzeżne kamienie. Tłumaczył, że musi je znowu zalać mimo, że w jego wodzie one się nie obmyją. Tak jak i rude algi. Odpływ odsłoni tych dwoje, a oni dalej będą w korozyjnym uścisku rdzy.
Za chłodne powietrze zaprowadziło Ją do domu.
Nie potrafię, nie znam odpowiedzi na pytanie, dlaczego tu jest. Może wiem?

Masz rację, to życie tutaj nazywając piękną monotonią. Wkrada się w nią czasem burza w styczniu albo trzęsienie ziemi, ślub, narodziny, śmierć. Normalne życie?
Myślałam o tym, co mówisz…
Zostań jeszcze, nie dopiłam kawy. 










L. 11.03.2008