sobota, 30 maja 2020

Przy wodospadzie wybory





Życie karmi się wyborami.
Nie jest źle, kiedy wola przy nich majstruje.
Ktoś robi to za nas i w szczęście,
albo tragedię prowadzi…                                                  
Wybory, jak wszystko, mają swoje stopniowanie.
Te nawet najprostsze - krętą drogą idą.

Powiedziała, że więcej tego nie zrobi.
To nie poród, że wiesz jak było i co cię czeka,
a i tak jeszcze raz urodzisz.
Albo wcale, jeśli nie ciebie do tego stworzono.
To przywołanie resztek umiaru
i rezygnacja z nierozważnego chcenia.
Wbrew sobie, na przekór niemocy…
nie każdy potrafi, może…
Wiesz, za sklepem jest droga.
Do dwóch domów.
Przy niej strumień - dziecko wodospadu.
W nim zwalisko kamieni.
To tędy, po nich,
przejdziesz przez wodę na drugi brzeg.
Utoniesz w zieleni traw, krzaków jagód, mchu.
W drzewach zielonych,
jak niecierpliwa nadzieja.
Ścieżka.
Czar wabiący obietnicą spełnienia.
Zaraz, za chwilę - miękkie poszycie.
Poduszeczka pod stopy
prawie - zamieni się w kamień.
Uważaj. Każdy, ostry czy obły
na którym nogę stawiasz,
sprawdź czy nieruchomy…
Wąsko, czasem na dwie stopy obok siebie.
W górę, w zalewie zieleni,
między prześwitami,
prowadzi cię kamienna, uwodzi,
bo chce, żeby nazwać ją dróżką
Idziesz. Przystajesz po czucie,
słyszenie, że on niedaleko…
To droga przy nim na wiarę...
Wodospad.
W gęstwinie zielonego się zaszył
i śmieje do ciebie.


Wyżej, nie szybciej, bo nie dasz rady.
Kamień za kamieniem,
albo drobnica z dużego worka
rozsypana pod nogi.
Stań po równowagę.
Możesz odpocząć, spojrzeć za siebie.
W dół, po stoku. Bać się, może nie…

Przestrzeń rozwiana wiatrem
z mgieł ostatnich, rozlała się na góry,
fiord i dzikie brzegi.
Bliżej, u podnóży, na domy ludzi,
zielone, nawozami wypasione łąki,
ocean w jasności granatu, błękicie nieba,
na horyzont daleki wspomnieniem statku,
który przed siebie…

W lesie młodym, już miejscami
powalonym po zimach – zapomnienie.
Że to nie tam, nie u siebie…
Zawilce, krzaki z zieloną jagodą, mchy,
świerki, brzozy, leszczyna, jodły, wrzosy…

Nie słychać go…
Te głazy… to też ścieżka? Nie ma rady,
albo po nich, albo odwrót.
Nie tym razem.

W kamienną dróżkę wpadło słońce.
Nad stok, w piękniejsze patrzenie
na szczyt tej, która za fiordem,
zamieniona w cielsko zielonego tygrysa,
wygrzewa się w promieniach.
Znowu cień. W nim progi kamienne,
ostre, duże, bez opamiętania.
Niemdlejąca, bo w chłodzie,
rozpasana zieleń.
Przy ścieżce z głazów
przysypanych ziemią, też już porosłą,
żółte prymulki puszczają oczka.
Powoli, ostrożnie!
Nic to nie pomoże
tak trafisz w wolny kamień.
Radość chce tobą potrząsać,
wiatr pomagać, słońce podpierać plecy.
Ty dalej po kamieniach
dużych i małych, w górę, z myślami w sieci…
W dotyku, szale majowej zieleni.
W zwrocie dali, maratonie oczu.

Wrócił do Niej... Wiatr.


































































17.05.2008