poniedziałek, 15 czerwca 2015

Za wagonem








Spokojny deszcz siąpi monotonnie;
krople spadają na twarze
i ramiona przechodniów,
między źdźbła traw, w wiry rzek;
uskrzydlają fale zatoki
nad którą mokre mewy nie chciały dziś fruwać.
Nad wzgórzami niebo rozlało piękno
dziewczyny w różowej sukience
z falbanami.
Zieleń nie mieści się w kształtach
roślin, które wypełniła.

To wszystko za oknem,
przez które spogląda na swoje życie,
jak na koniec ostatniego wagonu pociągu,
może tramwaju.
Jeśli tak, to kto tu siedzi i mówi o tęsknocie
do dni nowych, zdobionych nadzieją,
że chociaż jeden z nich będzie…

Znowu podeszła do okna, otworzyła szeroko,
bo wtedy jest bliżej zapachów wieczoru.
W za/szybowej ciszy może wyłowić wszystko,
co dzień zagłusza; oddychać
przemytym kroplami powietrzem,

Większość kwiatów jeszcze nie śpi.
Nie zauważyła kiedy zniknęło zaróżowienie,
drzewa wymieszały się z szarością.
To noc, która przyszła na rozmowy o tym,
że jeśli dzień odszedł, to nie wróci.
Ten miniony jest stracony.
Co z tego, że teraz wie… tak,
dałby się… do granic.

Nie chce wykorzystywać,
dlatego sama wciąż traci.

Dlaczego ma uważać, że Jej to już nic…
bo tym wagonem
odjechała też siła przetrwania.

Myśli przepłoszył szczekający pies.
Co mu się nie podoba?
Po co szczeka wczesną nocą?
Może psu też dzisiaj źle…
nikt nie nalał mu wody do suchej miski;
gdyby tak się stało, że mógłby gasić pragnienie,
to z nim i wróble… one siadają na krawędzi,
pochylają główki, piją i się nie boją.
Za szybko minął dzień, jeszcze prędzej przyszła noc.
Na wyspie, na którą już nigdy nie wróci,
białe noce będą tracić swoją jasność
na rzecz coraz krótszych dni…
Jakoś pokrętnie o tym pomyślała,
kto to zrozumie…

Chłód. Przymknęła okno.
Tam, na moście dzielącym wody
na fiord i ocean, mogła bezkarnie tęsknić.
Miała alibi. Była daleko od domu,
nawet nie musiała karcić duszy za doznania,
których wcześniej nie umiałaby odkryć.
Wszystko było inne od zostawionego świata,
,jak się potem okazało, na kilka lat…
Na drodze do latarni
nauczyła się patrzenia, słuchania.
Wypełniona otaczającym,
wdzierającym się we wszystkie zakamarki świadomości
pięknem stworzenia – mogła tylko się poddać.
Nie walczyć z narastającym
bólem samotności w tym,
co może usłyszeć i zobaczyć,
a nie przekaże innym. Chciała się dzielić…
Muszelki, ocalone od zadeptania,
ułożyła w wazonie;
wskrzeszają pamięć
tamtych świtów i zmierzchów,
bogaconych kolorami mieszanymi
przez mistrza malarzy;
księżyca zawieszonego nad fiordem czarną nocą
Odtwarzają żałość fal rozbijanych na głazach.

Dziś wszystko za daleko.
Jutro, jak tylko wstanie wczesny świt,
napije się kawy, czarnej jak tamta
znad fiordu noc i będzie czekała…
Nie, nie na drugą młodość.
Tyle wie, że to niemożliwe.

Nie ma już dnia. Deszczu, który pozwalał
mocniej łapać oddech, też już nie.
Co jakiś czas ten sam psiak rozmawia…
może z duchami?





R., 20.06.2012

środa, 3 czerwca 2015

W rozterce myślenie




Myślisz, że Ona jest z żelaza, albo twarda jak kamień?
Żelazo zjada rdza. Kamień? I to powiedzenie tez znasz.
Trzeba było Ją oczyszczać, co jakiś czas przemalować.
Nie chciało się. Teraz…
Witaj.
Teraz to już nikt nie zmieni tego, że się zużyła, a dusza Jej… prawie pękła, bo tęsknota za długo z Nią.
Myślisz, że Ona, jak opoka, bez końca może trwać?
Mylisz się. Nie wie, co teraz zrobisz, bo… nie, nie to, dalej chce...
Deszcz zabrał Jej czas. Wodospadu wartka woda zalała wszystko, co wołało oczy.
Chłód i nowa wiadomość, że po cudzym chodziła na ostrogi, zabrały szum fali, lot nad wodą gęsi i czapli, mewy, kormorana.
Rano bez wschodu, zachód bez nocy.
Krople rozmazują się na szybie z dnia.
Mgła ubiegła chmury, zakryła szczyt góry.
Szara woda, za groblą od stalowej fali oddziela się biała plama.
Jeleń zszedł w nocy z gór i w kartoflisku zostawił ślady kopyt. Deszcz zatarł je do rana.
Cisza ptaków. Ze skoszonych traw, w deszczu, żeru nie kradną mewy, nawet złodziejka sroka.
Jeszcze nie zakwitły, już z zimna przekwitły bzy.
Myśl o…  po co tak w głowie tkwi?
Strumień przykrył małe kamienie. Jaskry schylają kwiaty w wodę.
Czujesz gorąco wspomnień?
Chodź stąd, gdzie drogi być nie może.
Czy to jest prawda cała? Czy most, to podział, granica żywiołów dwóch?
Brakuje, wciąż brakuje, odpowiednich myśli na pożegnanie.
Odpłynął prom, przypłynie za godzinę.





L., 17.06.2008


poniedziałek, 1 czerwca 2015

W objęciu


                                                                


To jutro będzie ulewa.
Teraz jest jeszcze dzisiaj.
Takie, jak było wczoraj i wcześniej.
Zgubione między ranem a ranem.

Nikt nie potrafi powiedzieć kiedy się objęli.
Czy nasionko pierwsze wpadło między trawy,
czy leżał tam już kamień
wyrzucony przypływem.
A może traw
wtedy tam jeszcze nie było?
Urosło drzewo.
Nikt wcześniej nie kopnął kamienia,
daleko nie odrzucił,
ani woda go nie porwała;
dlatego korzenie go oplatały.
W końcu - oboje byli nie do ruszenia.
Tak im się zdawało.
W tym wiernym uścisku
przetrwali długo i dużo.
Nie pamiętali, że czas jest siłą
nie do pokonania.
Przypływ, sztorm i starość
pewnego dnia przewróciły drzewo.
Powoli odpadały gałęzie.
W końcu z całego ogromnego pnia
zostało tylko serce.
W jego środku, jak dusza
na zawsze zaprzedana - kamień.
Leżą razem na skraju lasu.
Między innymi,
drobniejszymi kamieniami.
Tylko się wydaje,
że drzewo chroni kamień.
Ono, niezamienione w popiół,
samo się skruszy.
Jeszcze zima, kilka sztormów,
miesiące gorąca
i bezsilne wypuści z rąk kamień.
Później - wspomnienie po tej przyjaźni
rozwieje wiatr.
Teraz, może nawet w ostatnim uścisku,
wciąż razem słuchają uderzeń fal
na kamiennym brzegu.
Młodsze drzewa
opowiadają im o błękicie nieba.
Żaglówkach łapiących wiatr.
Strumieniu, który ożył po zimie,
ochoczo biegnie przez las.
Przypływ, coraz to nowe,
z głębin opowieści przynosi.
Oni ciągle w objęciu tak,
jakby ich ból nie istniał.
Już wiedzą, które z nich pierwsze…
Słońce skrzy fale. Od cieśnin wieje wiatr.
Szumią korony drzew.
Ptaki... Cierpliwie śpiewają.

Wieczór. Tylko niespokojne
mewy podkradają ciszę.
Trzy łyki zakazanej kawy.
Dokończony czas.








H., 21.05.2009