- Tęsknię.
- Też tęsknię.
Nie dodali ani
słowa więcej. W tym jedynym było wszystko, co w nich zostało i o czym mówić nie
wolno, nie trzeba. Stali wysoko, na skraju, młodego w końcu, bo będącego ich
rówieśnikiem, lasu.
Każde z nich
ukradkiem zapamiętywało dziki, groźny raj, jawiący się kolorami pierwszej tam
zimy. Drżące chłodem skały przyjęły ich na swój grzbiet i cierpliwie znosiły
zachwyty tych dwojga.
Bali się skrawka
ziemi pędzącego w górę zaraz po wychyleniu się z wody. To nie był dobry czas na
takie zmiany. Młodość została w przykurzonej pamięci. W duszy skowyt, bo w
urodzie tego, co pierwszy raz w życiu widzieli, była cena rozstania. Nie
wiedzieli jak wysoka i ile rat mają do spłacenia, zanim wrócą skąd przyszli.
Teraz … łapali,
chowali w zmysłach ocean, rozsiane na nim sąsiednie wyspy, niebo, którego, w
takiej budowie, nie znali. Stali wpatrzeni we wszystko naraz. Jeszcze chwila i
niczego by nie widzieli, bo tęsknota, pierwsza u obcych, drapieżna,
bezpardonowa, wyrywająca nie tylko serce ale i żołądek, zalewała twarz.
- Przez ten wiatr
szklą mi się oczy.
- Mnie też…
Niektórzy patrząc
na nich mówili, że są starzy.
On wziął jej dłoń,
roztarł. – nie zimno ci? - pytał.
Była skostniała.
Najpierw z przerażenia i przez wielość pytań o jutro, jakie będzie musiała tu
poznać i przeżyć. Dopiero potem czuła to inne zimno, które w stopniach wcale
nie było najchłodniejsze. Chłód tego miejsca był nieznany, przepełniony
strachem nowego. Radością przemieszaną z wdzięcznością, że ich tu chcieli.
Powoli wracali.
Do pustego
mieszkania, w którym nie było jeszcze choćby ich zapachu, wrócili i nie
wiedzieli, kiedy powiedzą, że przyszli do domu.
Potem mijały dni.
Witaj.
Styczeń, mroźny,
bezwzględny w zimnych uczuciach, zebrał swoje ludzkie żniwo. Dzieci tego nie
zapamiętają. One przy każdej okazji tarzają się w śniegu, roześmiane. Cieszą
dziecięcą radością.
Świat dorosłych –
to kontrasty. Tak, jak my, różni w
swoich ciałach. Każdy jest jedną z wysp na morzu istnienia. W którym trzeba
przetrwać.
L., 28.02.1014