poniedziałek, 29 grudnia 2014

Ukradkiem





- Tęsknię.
- Też tęsknię.
Nie dodali ani słowa więcej. W tym jedynym było wszystko, co w nich zostało i o czym mówić nie wolno, nie trzeba. Stali wysoko, na skraju, młodego w końcu, bo będącego ich rówieśnikiem, lasu.
Każde z nich ukradkiem zapamiętywało dziki, groźny raj, jawiący się kolorami pierwszej tam zimy. Drżące chłodem skały przyjęły ich na swój grzbiet i cierpliwie znosiły zachwyty tych dwojga.
Bali się skrawka ziemi pędzącego w górę zaraz po wychyleniu się z wody. To nie był dobry czas na takie zmiany. Młodość została w przykurzonej pamięci. W duszy skowyt, bo w urodzie tego, co pierwszy raz w życiu widzieli, była cena rozstania. Nie wiedzieli jak wysoka i ile rat mają do spłacenia, zanim wrócą skąd przyszli.
Teraz … łapali, chowali w zmysłach ocean, rozsiane na nim sąsiednie wyspy, niebo, którego, w takiej budowie, nie znali. Stali wpatrzeni we wszystko naraz. Jeszcze chwila i niczego by nie widzieli, bo tęsknota, pierwsza u obcych, drapieżna, bezpardonowa, wyrywająca nie tylko serce ale i żołądek, zalewała twarz.
- Przez ten wiatr szklą mi się oczy.
- Mnie też…
Niektórzy patrząc na nich mówili, że są starzy.
On wziął jej dłoń, roztarł. – nie zimno ci? -  pytał.
Była skostniała. Najpierw z przerażenia i przez wielość pytań o jutro, jakie będzie musiała tu poznać i przeżyć. Dopiero potem czuła to inne zimno, które w stopniach wcale nie było najchłodniejsze. Chłód tego miejsca był nieznany, przepełniony strachem nowego. Radością przemieszaną z wdzięcznością, że ich tu chcieli.
Powoli wracali.
Do pustego mieszkania, w którym nie było jeszcze choćby ich zapachu, wrócili i nie wiedzieli, kiedy powiedzą, że przyszli do domu.
Potem mijały dni.
Witaj.
Styczeń, mroźny, bezwzględny w zimnych uczuciach, zebrał swoje ludzkie żniwo. Dzieci tego nie zapamiętają. One przy każdej okazji tarzają się w śniegu, roześmiane. Cieszą dziecięcą radością.
Świat dorosłych – to kontrasty.  Tak, jak my, różni w swoich ciałach. Każdy jest jedną z wysp na morzu istnienia. W którym trzeba przetrwać.






L., 28.02.1014


sobota, 20 grudnia 2014

Wigilijna Litwinka






Życie utwardzało Ją latami. Robiło to tak pilnie i dokładnie, tak się tym przejęło i w pracy zapamiętało, że nie zauważyło, nie wyczuło chwili, momentu w którym przesadziło. Stwardniała ponad miarę i teraz już nikt nie może dostrzec cienkiej skóry spod grubej skorupy, w jaką Ją to życie wystroiło.
W swym pojęciu zawsze myślała, że jest słaba, niewidoczna, szara i w szarość oprawiona.
Te lata, mijające szybciej niż się spodziewała, przynosiły nowe niezrozumienia słabości.
Nikt nie uznawał Jej niemocy.
Słyszała – jesteś silna, twarda, z tym też sobie poradzisz!
Cokolwiek to było i jak wielkiej wagi, tragiczne nawet… to twardnieć musiała.
To nie pierwsze Święta takie…
Bez przerwy kogoś bliskiego brakuje. Wytłumaczyła sobie, że to pewnie pokuta za winy popełnione i te nie.
Albo… Może taka życia uroda? 


Witaj w ten wieczór, w którym wszyscy chcą siedzieć przy stole nakrytym białym obrusem, przystrojonym i zastawionym potrawami.
Usiądź z nami. Jest nas przy nim dwoje. Może usiądzie ktoś jeszcze…
Nie wstyd, że to dziś tęskni się i w myślach szuka tych najbliższych sercu, zapisanych na zawsze w duszy.
Najtwardsze skorupy ten Wieczór kruszy. Pozwól, niech płyną łzy Twojej tęsknoty i żalu o to, że to nie tak.
Nie pocieszaj się tym, że innym jest gorzej. Życz im, żeby było chociaż tak, jak Tobie, a wszystkim lepiej.
Nikt nie chce być sam. Nie tylko dziś.
Jedno życie z drugim, gdy parę tworzy, jest bezpieczną drogą.
Na sznur szczęścia, którego pragnie i innym życzy, nanizane są: zdrowie, miłość, praca, powodzenie. Marzenia - wszystkie do wypełnienia.

Kilka dni w nieznanym mieście.
Wie, jak dojść do ratusza i kilku sklepów.
Rozróżnia niektóre drewniane domy i trafia do tego, w którym w pośpiechu układała rzeczy przywiezione z wyspy.
Niedaleko, za rogiem pierwszej przecznicy, jest droga na prom. Duży, oświetlony, płynący na drugi brzeg dużego fiordu.
Przystań też większa i mimo, że ma tę samą pracę do wykonania, to inna od tej z wysp.
Przed zmierzchem nikt na nabrzeżu nie czekał.
W końcu przyszła dziewczyna ubrana w czarny, krótki płaszcz i kozaki „na szpilce” w kolorze okrycia.
Półdługie włosy, jasne, podkreślały wyrazistość umalowanych oczu. To też nie tak, jak na wyspie. Tam dziewczyny wiedziały, że z pogodą nie wygrają, nawet nie próbowały użyć kolorów po to, by głębia ich oczu zaczęła zniewalać wzrok chłopców.
Niezdecydowania młodej nic nie przykrywało. Szukała w sobie odwagi. Wybierając angielski zapytała - w którym miejscu wsiada się na prom?
Rozmowa dziewczyny Jej nie dotyczyła. Ona zna tylko kilka słów z języka, który jest jednak wszechwładny. Starała się wyłowić jak najwięcej z dialogu prowadzonego przez kobietę w czarnych butach i starszego mężczyznę.
Nieznajoma jest Litwinką. W pobliskim mieście mieszka pięć lat. Pierwszy raz nie pojechała do domu na święta. Dlatego jest na przystani, chce popłynąć na drugi brzeg, bo tam, w kolejnym mieście, są przyjaciele, którzy też nie mogli pojechać.
Rosyjskiego nie zna, nie uczyli...

Rozmowa przedłużała się. Prom był w połowie drogi, zdobił fiord. Chłód przenikał, nie próżnował, zakradał się pod koszule, dotykał pleców. Trzeba było powiedzieć sobie – wesołych Świąt i iść w swoją stronę.
Zacząć wieczór. Ten, w którym w jednych domach brakuje krzeseł i nie ma już na czym posadzić gości, w innych jest cicho, i dużo miejsca.
Bo takie jest życie?






czwartek, 18 grudnia 2014

Pokłoń się Trollowi i odejdź







Zimno wchodzi w całego człowieka. Jest takie, kiedy nie ma mrozu, zacina deszcz na przemian z mokrym śniegiem, albo grad im wtóruje.  I można ubrać się nie wie jak ciepło, to i tak od kości rozchodzi się ziąb, mimo, że od nadmiaru okryć czuje, że już się poci. Idzie przed siebie, ocierając rękawem oczy, bo nie sięgnie do kieszeni po chusteczkę, przecież w deszczu i tak natychmiast byłaby mokra.
Dzień dobry.
Jutro kolejna rocznica walki Trolli. Nie lubią, kiedy się o nich źle mówi i nazywa ich imieniem niedobrych ludzi. To pomieszanie znaczenia.
Opowiedziała już raz o ich wojnie. Bardzo ważyła słowa, bo nie chciała ich urazić nieprzemyślanym.
Fiord już dawno zapomniał o tym, że Trolle potrafią się kłócić, gdy  nagle jego wodne uszy, które przecież niosą głos wyraźnie i daleko, nie mogły znieść tego, co się w nie wbijało tępym, groźnym szumem, aż po dno.
„Nieznane” wypełniało wszystko. Zbliżało się z wielu stron.  
Była w jego środku. Usłyszała turkot kół drabiniastego wozu, obitych żelazną obręczą, jadących po bruku. Podeszła do okna myśląc szybko, że przecież na wyspie…  nie ma brukowanych ulic…
Coś postawiło cały dom na tych kołach i trzęsło wszystkim: szklankami i talerzami w szafkach, podłogą.
Trzeszczały ściany. Na strychu tańczyło wszystko to, co ktoś wcześniej tam wyniósł.
Trolle zwarły się,  na kilkanaście sekund ich ramiona zacisnęły się w trollowej bitwie. Wyspy i ląd dygotały ogarnięte strachem. Fiord udawał, że go nie ma.  Przepadły gdzieś ptaki. Ciągle była przy oknie, bo tak daleko mogła wszystko zobaczyć… nieokreślony szum niósł się coraz nachalniej. Uciekła w kąt pokoju, bliżej komina.
Nie wie który zwyciężył, bo bała się  jeszcze raz wyjrzeć przez okno. Mogłaby je rozdrażnić swoim widokiem. Wtedy… to nie trzęsłoby tylko  cztery w skali…
Tak jak niespodziewanie Trolle zaczęły się złościć, tak w jednej sekundzie przestały.
Wyspiarze myśleli, że oderwał się gdzieś skalny blok i leci w dół, w miejscu nieznanym.
Zdawało się, że to koniec tego Jej świata, który dotychczas znała.
To tak jak Ona, oderwałam się… i spadłam  nad fiord, wcześniej nawet w snach niewymyślony…

Czas na popołudniową kawę. Zrobię, a Ty opowiadaj, dlaczego tak długo nie było - nie tylko Ciebie, ale i znaku, który cokolwiek mówiłby, że…







L., 26.01.2008