poniedziałek, 30 stycznia 2017

Tygrysi grzbiet i stary most











Życie - musi zawierać tyle niewiadomych? Później jeszcze trzeba szukać odpowiedzi. Zadać pytanie.
I myśleć, bez przerwy myśleć, bo bez myślenia zaraz... coś się połamie. Z myśleniem też może. To jak jest lepiej, jak bezpieczniej?
Ciężka była ta noc i nawet gwiazdy zapadły się w deszczu i mgle.
Dzień dobry ci.
Już nie szuka, nie, nie znalazła ale idąc natrafiła na swoją nową prawdę, że nie znajdzie.
Styczeń też wymyka się Jej spod kontroli. Nie, nie chce zatrzymać czasu. Tylko, że on jakoś tak szybko idzie w swoją stronę. Prawda?
Nie może ci powiedzieć dokąd chodziła, bo nie chce mówić w kółko o tym samym. To nie jej wina, że kolory bez słońca są tylko stalowe, w jaśniejszych porywach jeszcze raz, i jeszcze, aluminiowe.
Teraz, kiedy znowu wie, gdzie włożyć kluczyk, i jak przekręcić, to może pojechać do miejsc zapomnianych.
Są takie. Pamiętasz? Opowiadała, że wyspiarz oprócz żony albo nie-żony, ma dom, samochód i łódź. Bujają się łajby w marinach. Odgrodzone od złego kamienistą, szarą, pokruszoną skałą i betonem falochronów. Tam kilkanaście łódek kołysze się w różnych taktach uderzeń fali..
Są ostrogi zapomniane - panu z łodzi przestało się podobać miejsce z którego wypływał, usypał nową. Niektórzy robią kamienne molo. Jakoś im to wystarcza. Stare powoli zarastają trawami, wyrzucanymi przez sztormy brzydkimi glonami i wszystkim, co na nie woda i wiatr przyniesie.
Czy w takim patrzeniu może myśleć, że jest inaczej jak jest?
Przed Jej myślami wysokie, rude trawy, którym udało się wrosnąć w grzbiet usypiska z pokruszonych skał, przysypał nocny, nieśmiały śnieg. Dzień paskami wybrał rude spod bieli i zobaczyła tygrysi grzbiet. Poszła po grzbiecie aż do łba, i patrzyła na ląd. Na wyspy, na których są ludzie nieznani. W wodę. Na swój dom.
Ona ma rację, najlepiej nic nie mówić. Dlatego o tym wszystkim dziś nie... Nie gniewaj się.
To taki inny czas, a chciałabym jeszcze raz pojechać do miejsca, gdzie stary most i stary tunel rozmawiają ze sobą. Nawet Echo i cień Cienia nie płoszy ich westchnień. Ściany tunelu w milczeniu słuchają i czasem wypływają im źródlane łzy spod sklepienia. Są na nich wyryte wpisy, też bardzo stare.
Przez stary most i stary tunel - już tylko się przechodzi…
Obok, przed nowym mostem, samochody zatrzymują się, bo nowy pobiera opłaty. Potem ci w autach ruszają przed siebie. Przed siebie…


















L., 24.01.2008

wtorek, 17 stycznia 2017

Słoneczny dzień na dolnej drodze



patrzenie z dolnej drogi na góry lądowe
Kiedy wodospad nabiera życia, haustami wyrzucając, nie patrząc na kręte drogi skał, białą pianą wzburzoną - krew swojego serca i słyszysz jego bicie, to znaczy, że nawet na lądowych górach taje śnieg.
Witaj - w jeszcze jeden stłumiony chmurą dzień!
Kołderka z mgły chciałaby ułożyć się na szczytach, tylko że one jej nie chcą i dlatego widać, jak światło traktora żmijką pełznie po zieleni najwyższych pastwisk. Wstała nadzieja na słońce.
Nie, nie myśl od razu o wiośnie, ma swój czas i przyjdzie. Masz rację, lepiej o tym nie mówmy, żyjmy tym tu i…
Jest tak zawiedziona, że nawet o Nią nie pytaj… A jak może się czuć?
Znasz to… masz ostanie drgnienie do spełnienia, sięgasz, dotykasz każdym zmysłem, twoje ciało gotowe do wzięcia - czeka na ostatnie krople... tylko jeszcze błysk, chwila, w skroniach słowa wydzierają się piosenką „czy to jeszcze za mało, że klęcząc przed tobą”, bo przecież już prawie jesteś na kolanach; łapiesz, jesteś w miejscu dla którego znosisz ten trud, nawet nieśmiały uśmiech kremuje twoją twarz – czujesz cud ...
Słońce wyprosiło chmury znad wysp. Prawie klęczała robiąc zdjęcia, bo chciała pokazać, jak zza wyschniętych traw cieszy się światłem fiord. I najdziksze molo, na końcu którego już teraz układane są wszelkie, zbędne rodzaje drewna, gałęzi, wyniesionych z domów choinek. Będą czekać na czerwcową białą noc, bo wtedy fiordu brzeg dziki - będzie płonąć wszystkimi ogniami.
Dla ciebie poszła w najdalszą dolną drogę. Aparat „złożył” się, nie dał tego, po co szła. Pięć muszelek przyniosła w kieszeni i opalony, już nie w kieszeni – nos.
Też nie mam lepszego dnia. W kuchni byłam słonicą. Wysypałam na podłogę ryż a później – nie śmiej się, zawadziłam łyżeczką z solą o solniczkę i wrzuciłam zawartość przez ażur bluzki prosto... nie, nie powiem i tak wiem, że się śmiejesz, słyszę!, resztę też na podłogę.
A co teraz - pytasz? Teraz, to znajdźmy sposób na dobry wieczór, bez wrażeń. W końcu - jest sobota…














L., 12.01.2008



poniedziałek, 9 stycznia 2017

Koń na spacerze








Długo katowała cię filiżanką, która wcale nie musiała się podobać. Czasem człowiek uprze się na coś i myśli, że innych też tym zachwyci.
Rzeczywistość… znowu słowo o wieloznaczności – bo czy moja rzeczywistość jest tak samo widziana przez ciebie… i odwrotnie - można dopowiedzieć.
Nawet jeśli wyjdziemy razem na spacer, to każde z nas wróci do domu z innym widzeniem tego, co po drodze; również faktów, które ponoć w drodze miały miejsce.
Dwie niedziele wcześniej śniegu nie było, mróz tak. Wiatr jeszcze się nie obudził. Można było iść, szpiegować nieznane miasto. Nogi same prowadziły nad fiord, ku przestrzeniom.
Może dlatego, że tam każda fala co innego uszom chce wyszeptać? Takie są – lubią się zwierzać, słuchać myśli przechodniów; najbardziej tych, którym chce się zejść na brzeg mimo zimna, zmarzniętych traw z zeszłej jesieni, oblodzonych kamieni.
Gdy idziesz, dusza jest w rozterce - jak wybrać, podjąć decyzję która, gdyby w końcu miała miejsce, to droga wiodłaby bez żalu, że idąc nią nie widzisz innej.
Nie zawsze możesz iść brzegiem. Często trzeba podążać ścieżką przez stary las i tylko spomiędzy drzew patrzeć jak leniwe z zimna mewy kołyszą się na fali. W przesiekach zejść nad wodę między drewnianymi ławami przy których ułożone, osmolone kamienie przypominają jesień i pieczenie czegoś tam… Ona nie wie, karkówki, może kiełbas – bo żadnej jesieni nad takim fiordem nie była.
Brzeg pozwala dotrzeć nad niejedną betonową ostrogę i wystawić plecy do słońca; czuć się na niej tak, że aż zapomnieć o tym wszystkim, co wytrącało z nocy sen, a dzień czyniło nie do zniesienia; zamknąć oczy, słuchać uderzeń wody o usypane, ogromne głazy; nawet marzyć. Tęsknić do tylko sobie znanych zdarzeń, których powtórzenia nie chcesz, bo może lepiej, żeby były schowane tam, gdzie do tej pory; ale pragniesz przypomnieć sobie, poczuć ciepło którym cię obejmą bez rumieńców skrępowania te nie zawinięte w tajemnice.
Nie wywiniesz się od wyłuskiwania w wodnej przestrzeni obydwu promów i radości, gdy się wymijają. Chcesz stać na ostrodze… a las czeka; zimowe drzewa powalone czasem i te, które dzikość rozsiania rozprzestrzeniła gdzie chciała.
Wchodząc w las zostawiasz słońce, przeciwległy brzeg, a chłód ścieżki dobiera ci się do ciała. Nie tylko ty przyspieszasz. Skąd wyłaniają się wciąż ludzie. Pełno ich, jedni biegną, inni człapią albo maszerują z kijkami. Ludzie starzy, młodzi z dziećmi.
Las jest wart twoich myśli, obaw, nadziei – bo mimo, że ślad po liściach na gałęziach przykrył śnieg, to przecież możesz sobie wyobrazić wiosnę w tym lesie.

Masz prawo się zdziwić – Ona też pierwszy raz widzi idącego ścieżką, trzymanego za uzdę konia na spacerze, to może czteroletni kasztan… a ścieżka wąska. Para młodych ludzi przytrzymuje Pięknego z obu stron łba. Idą we troje, on na czterech zgrabnych nogach i oni, sumując wcześniej – też na tylu. Na środku ścieżki paruje końska okazała kupa, trzeba uważać.
Czas wracać, w przyszłość niczego nie wniesie uporczywe zapominanie.


















H., 25.01.2009