poniedziałek, 8 marca 2021

Fiord

 






Fiord...
Zawsze śpiewa o tych,
którzy przed wiekami też kochali,
tylko gwałtowniej i trudniej,
teraz leżą w kurhanach, mężczyźni razem z łodziami;
rybakach, którzy wypływają na połów,
starają się wrócić
i promie - pochłania dziesiątki aut,
później, z dobroci silników,
wypuszcza je na przeciwległym brzegu.
Mówi też o zarośniętych trawami,
często drzewami - fortecach, schronach
gniazdach armat, wojennej artylerii.

Fiord czeka każdego dnia
na starszą panią.
Wie, że przyjdzie - musi stanąć
na kamiennym brzegu,
patrzeć ponad wodą z nadzieją,
że zobaczy przeznaczenie.

Później kobieta usiądzie na ławce
zbitej z desek. Tej najbliżej wody.
Zamknie oczy.
Wszystkie fale się zbiegną,
nucąc pieśni tęsknoty.
Tam, gdzie niebo przegląda się w wodzie,
fala wyciąga ręce do chmur,
wspomnieniem wciska się w minione,
było piękne, może tylko mogło… za słabe,
albo z wiarą za małą, przepadło.

Nad fiordem, gdzie fala z kamieniem
dzień i noc rozmawiają
nie powszedniejąc sobie,
szumią sędziwe drzewa, wysokie.
Widziały miłość, walkę, śmierć,
wyzwolenie dlatego od dawna są mądre.

...każdy i wszystko chce uczuć
po kres - wsparcia i nazwanej miłości.
- Kocham cię - to cały czas
magia szczerych słów.
Kłamca bezcześci wyznanie.

Fiord nadaje prawa
do wyprawy w miłość wszystkim,
którzy czekają na przepełnienie,
gorąco i zimno, godzą się na zniewolenie;
na żaglach, licznych bezustannie
na wodzie - sercom nadzieje rozwozi.

Tylko czas...
nieczuły na zawiedzione westchnienie,
- wyczekiwaną gorączkę spełnienia,
dzień po dniu z życia bierze jak swoją.

Dlatego, bez względu na wszystkie troski,
dzisiaj, konieczna była z cytryną madera.



Z pozdrowieniami…






H., 30.03.2009  


sobota, 12 września 2020

Odpływa w mroku zaufanie

 





Natrętna myśl o zaufaniu 

nie rozsiadła się w Jej głowie - ot tak sobie.

Martwi się, że potrafi to zrobić - stracić                                        

je u kogoś. To nie koniec tej biedy.

Może nawet za długo musiała myśleć...

Z pomyśleniem miewa kłopoty,

ale kiedy już zmusiła głowę do pracy,

to dowiedziała się, że sobie też nie może ufać.

Powód utraty wiary nigdy nie jest błahy,

nie ma spraw drobnych w jej kruszeniu.

Nie wie, co gorsze. Utrata zaufania

przez zamierzone działanie, czy głupotę,

która jest wynikiem bezmyślności.

Tłumaczenie Jej, że nic się nie stało,

nie może naprawić w jednej chwili tego,

co bez zastanowienia zepsuła.

Bo stać się mogło,

poczynić nieodwracalne....

Przepraszanie, do potęgi nawet, nie zatopi

w niepamięci wyniku niepomyślenia.

Jest w Niej coś, co chociaż odrobinę

może poprawić osąd: wie, że na błędach

stara się uczyć i długo pamięta, co było złe.

W tym wszystkim jest znowu problem.

Po przejściu przez bagno własnej głupoty

traci odwagę, śmiałość. Boi się mówić.

Tego samego błędu nie zrobi.

Czy nie zrobi innego,

będzie przepraszała jeszcze raz,

nie może przewidzieć.

Zaufanie się kurczy.

Dobra pora usiąść w kącie

przykrytym mrokiem, tam zostać.

Ułatwi to zmierzch wypełniony deszczem.


W przyciemnieniu

piękno nie ginie, tylko swój kształt,

odcień, wizerunek zmienia.

Światła latarń tworzą linie

nocnych malowideł, gdy we mgle

ich brak,

szkicowanych gwiazdami na niebie.


Nie tylko Ona siada przy oknie,

patrzy daleko, najdalej...

Nie widać miasta... tak, nie widać.

Nie powie: i co z tego. Ulic Jej bardzo brak.

Latarnie z grobli i mostu, jeśli tylko mogą,

odbijają się w wodzie fiordu i myśli wtedy,

że to namiastka, przerobienie, w ciemności,

drogi między wyspami na most

rozciągnięty nad rzeką,

której miasto jest przypisane.


Na ostatni prom chcą zdążyć samochody.

Nie widać ich na grobli.

Tylko światła reflektorów. Małe, jasne kulki

przemieszczające się przy ziemi.

Nie zaśnie latarnia.

Całą noc będzie przeciągać

swój promień po oceanie...

Czy tam ktoś jest, na ciemnej wodzie?

Tęskni, patrzy w Jej stronę?

W domach, w oknach stoją zapalone lampki

spóźnionych wędrowców”.

Pną się pod górę jak postacie z pochodniami.

I dołem, blisko brzegu.

Pożółkłe chwasty nocą nie odpychają oka,

giną zagubione w ciemniach.


Jelenie zejdą z gór, wyjdą z lasu,

gdy będą pewne, że wszyscy śpią,

nawet psy, które na wyspie nie szczekają.

Bezkarnie, w deszczu, przeciągnął grzbiet kot.

Sen zgubił drogę.

Nie przyjdzie tej nocy, nie otuli spokojem.

Niepokój, niepostrzeżenie, robi swoje.






L, 09.08r


sobota, 30 maja 2020

Przy wodospadzie wybory





Życie karmi się wyborami.
Nie jest źle, kiedy wola przy nich majstruje.
Ktoś robi to za nas i w szczęście,
albo tragedię prowadzi…                                                  
Wybory, jak wszystko, mają swoje stopniowanie.
Te nawet najprostsze - krętą drogą idą.

Powiedziała, że więcej tego nie zrobi.
To nie poród, że wiesz jak było i co cię czeka,
a i tak jeszcze raz urodzisz.
Albo wcale, jeśli nie ciebie do tego stworzono.
To przywołanie resztek umiaru
i rezygnacja z nierozważnego chcenia.
Wbrew sobie, na przekór niemocy…
nie każdy potrafi, może…
Wiesz, za sklepem jest droga.
Do dwóch domów.
Przy niej strumień - dziecko wodospadu.
W nim zwalisko kamieni.
To tędy, po nich,
przejdziesz przez wodę na drugi brzeg.
Utoniesz w zieleni traw, krzaków jagód, mchu.
W drzewach zielonych,
jak niecierpliwa nadzieja.
Ścieżka.
Czar wabiący obietnicą spełnienia.
Zaraz, za chwilę - miękkie poszycie.
Poduszeczka pod stopy
prawie - zamieni się w kamień.
Uważaj. Każdy, ostry czy obły
na którym nogę stawiasz,
sprawdź czy nieruchomy…
Wąsko, czasem na dwie stopy obok siebie.
W górę, w zalewie zieleni,
między prześwitami,
prowadzi cię kamienna, uwodzi,
bo chce, żeby nazwać ją dróżką
Idziesz. Przystajesz po czucie,
słyszenie, że on niedaleko…
To droga przy nim na wiarę...
Wodospad.
W gęstwinie zielonego się zaszył
i śmieje do ciebie.


Wyżej, nie szybciej, bo nie dasz rady.
Kamień za kamieniem,
albo drobnica z dużego worka
rozsypana pod nogi.
Stań po równowagę.
Możesz odpocząć, spojrzeć za siebie.
W dół, po stoku. Bać się, może nie…

Przestrzeń rozwiana wiatrem
z mgieł ostatnich, rozlała się na góry,
fiord i dzikie brzegi.
Bliżej, u podnóży, na domy ludzi,
zielone, nawozami wypasione łąki,
ocean w jasności granatu, błękicie nieba,
na horyzont daleki wspomnieniem statku,
który przed siebie…

W lesie młodym, już miejscami
powalonym po zimach – zapomnienie.
Że to nie tam, nie u siebie…
Zawilce, krzaki z zieloną jagodą, mchy,
świerki, brzozy, leszczyna, jodły, wrzosy…

Nie słychać go…
Te głazy… to też ścieżka? Nie ma rady,
albo po nich, albo odwrót.
Nie tym razem.

W kamienną dróżkę wpadło słońce.
Nad stok, w piękniejsze patrzenie
na szczyt tej, która za fiordem,
zamieniona w cielsko zielonego tygrysa,
wygrzewa się w promieniach.
Znowu cień. W nim progi kamienne,
ostre, duże, bez opamiętania.
Niemdlejąca, bo w chłodzie,
rozpasana zieleń.
Przy ścieżce z głazów
przysypanych ziemią, też już porosłą,
żółte prymulki puszczają oczka.
Powoli, ostrożnie!
Nic to nie pomoże
tak trafisz w wolny kamień.
Radość chce tobą potrząsać,
wiatr pomagać, słońce podpierać plecy.
Ty dalej po kamieniach
dużych i małych, w górę, z myślami w sieci…
W dotyku, szale majowej zieleni.
W zwrocie dali, maratonie oczu.

Wrócił do Niej... Wiatr.


































































17.05.2008

niedziela, 19 kwietnia 2020

Milczeć o uczuciach



Witaj.

Trawa powinna być zielona.
Zmieniła kolor, bo na wszystkie łąki
rozpryskano już nawóz tworzony całą zimę
przez Łaciate, mieszkanki wyspy.
To dlatego rosnące dziko żonkile
i dywany stokrotek są silne i dorodne.
Ciężki poród wiosny.
Kwiatów na drzewach długo jeszcze nie będzie.
Za to, kiedy w kraju przekwitną bzy,
tu dopiero będą ożywały.
To samo zrobią kasztanowce.
Ptaki nie czekają.
Czapla obniżyła lot, stanęła w trawie,
tuż przy strumieniu.
Cała jej postać lekko zaznaczała się na ziemi.
Rozglądała się, w patrzeniu była trwoga.
Nagle, szybciej niż mrugnięcie powiekami,
usiadła w wyższej trawie.
Tyle ostrożności na nic.
Kilka metrów dalej, tam gdzie wcześniej
życie straciły drzewa,
ciężkie maszyny zwożą skalny tłuczeń,
wysypują do wcześniej wykopanych zagłębień.
Powstają parkingi,
bo obok jest miejscowa straż pożarna.
Bywa, że zjeżdżają się panowie i zakładają kaski.
Muszą gdzieś zaparkować.

Ona zawsze ostrożnie dobiera słowa.
Widzi tyle co czapla, dlatego później je zbiera,
mogłaby ugotować z nich wodę na kawę.
Masz rację. Lepiej milczeniem wyrażać uczucia.

Bliżej fiordu, przyzwyczajone do głosów z drogi,
w dorodnej trawie karmiły się dzikie gęsi i kaczki.

krople deszczu
ziemia wdzięczna życiem pachnie
mokre barki
poryw wraca znów
ciepłem spojrzeń
tęsknie skronie głaszczę
mógłbym
jak z marzenia
gdybyś

przy mnie tuż

*
krople deszczu
ziemia wdzięczna życiem pachnie
kilka słów
serce wraca znów
garstka ciepłych spojrzeń
mokrą zmarszczkę głaszcze
mogłeś być wspomnieniem
dobrych dawnych snów







24.04.2008




poniedziałek, 16 marca 2020

Na dachu






Słońce chciało, starało się. Więcej nie mogło,
nie dało rady zrzucić z dachów całego śniegu.
To dlatego młody mężczyzna chodził po takim,
który latem był czerwony, a teraz biały.
Nie mogła na to patrzeć.
W każdej chwili, niezabezpieczony, mógł spaść.
To prawda, że w zaspy… nie, nie patrzyła.

Szla środkiem jezdni
nie do końca oczyszczonej z bieli.
Chodników i tak nigdy nie było.
Nagrodą za to były: jasność i ciepło.
W taki dzień wypadało, należało
przykryć niepamięcią każdą troskę,
cieszyć się ciepłem, chwilą.
Niebem przeglądającym się w ogromnej,
zimnej wodzie, białej, więcej błękitnej.
Zapomnieć, nie być sobą, w krokach zgubić lata.
Przyjąć pierwsze ciepło, niech przenika,                                     
szuka, znajduje i zaczyna jeszcze raz…
trochę inaczej, z drugiej strony… bo jest dobrze, cicho.
Krzyknęła mewa, gdzieś daleko, na granicy rejestru.
Chwila życia z wiarą, że niedługo nie będzie śniegu,
że jeszcze będzie… zanim zawoła Ją niebo.
















L., 3.08

niedziela, 10 listopada 2019

To już pierwsze dni





To już pierwsze dni przyrodniczej nostalgii.
A jeśli tak, to dlaczego się dziwi,
że całe noce deszcz,
opływając szyby ,
dobija się do domów?
Przez zamazane kroplami okna
widać przeróżne kadry tego,
co za groblą.
Światła latarni i te przy,
i te na moście mrugają;
gdyby nie powaga tego, czemu służą,
można by powiedzieć – figlarnie.
Jeszcze jeden poranek,
wysiłek wstawania mimo obolałej nocy.
O, wcale nie jest tak radośnie,
wiatr przybywa, mówią o tym ściany domu,
przy wielkim jego podmuchu
trzeszcząc żałośnie, że znowu...

Szkoda Jej tego
co do tej pory napisała i przepadło.
Chciała dać, tym którzy też spać nie mogą,
trochę wyspy i życia na niej.
Ktoś chciał wiedzieć,
komuś bardzo się nie chciało.
Wynik jeden do jednego,
Ona dołożyła swój głos na nie.
Nie była to decyzja przyjemna ale...
Ten kto był za, poradzi sobie,
poczyta nocą u innych, znajdzie czego szuka.

Zawsze lubiła wiersze.
W miasteczku, w którym dorastała,
chodziła na szkolne i powiatowe
konkursy recytatorskie.
Nie obchodziły Ją wyniki.
Czasem Jej się podobała interpretacja kogoś,
kto nie zajmował żadnych miejsc.
Może nawet seplenił,
ale w tym co mówił była dusza,
też uczucie i życie poezji.

Teraz siedzi w cudzym fotelu,
przytłumione światła,
z ciągle źle rozmieszczonych
w pokoju lamp,
tworzą nastrój niczego.
Zerka przez okno, bo tam, nad łąkami,
ze szczytów gór wstaje dzień,
a dolną drogą człapie jeleń.
















27.09.2007


niedziela, 15 września 2019

Zostałaś za daleko





Kawa to nie tylko filiżanka, kubek,
szklanka z czarnym wypełnieniem.
Jest świadkiem, spowiednikiem,
Wiedźmą prześwietlającą myśli.
Lustrem,
w którym Ona już nie chce się przeglądać.
Ani pytać.
Czarna-gorzka wie, że czas odbierze wszystko to,
co by jeszcze w sobie do oddania miała.
Chciała tylko uczciwej reszty od życia,
garści dobrego spokoju, kilku słów nie swoich;
pytania z troską; bywania małą dziewczynką
naiwnie radosną zanim stanie się tak, jak nie miało...

Wieczór, jeszcze chwilę kraszony barwami lipca,
już nie ma ciepła łamiącego zastrzeżenia i niepokoje.
Sierpień będzie tylko pochodem
maszerującym pod trybuny wrześniowej jesieni.

Pomyślała – to ja się mażę, to po co mi jeszcze
ty mażesz szyby, deszczu? Przestał.
Nawet on nie mógł patrzeć na Jej
bezpodstawną tego dnia,
samotność rozważania, wyborów.
To prawda, że tylko osadzonych we wspomnieniach,
jednak w sumieniu ważnych.
Gani siebie bez pardonu – jak możesz choćby myślą!
Lecz tam, gdzie dzikie brzegi, wciąż nieśmiało wraca.
                                                                                                                                 
                                 
Leśne ścieżki, żywe legendą paprocie,
kurhany przysypane wiekami ziemi,
łuny tęczy nad fiordami
i mgły kryjące od szczytów góry
to jest to, dla czego gotowa jest się zatracić.
Takiej tęsknoty sama w sobie nie wpisała,
nie zdoła wyrwać z korzeniem.
Fiord pokochała dojrzałością,
z początkiem niezrozumienia i nieprzewidzianym,
może nieprzemyślanym końcem.
Pytania zadawane
w każdej skalnej drodze – jaki cud sprawił,
że tu jestem? - tam zostały.
Błądzą na moście szukając odpowiedzi.
Zdziwiona czapla jeszcze bardziej się wyprostowała.
Prom na fali nie drgnął.
Schował się w skałach orzeł.
Tylko mewy krzyczą nad drogą.
Jeleń wspina się zboczem.

Zapragnęła nawet ostatnią siłą
iść drogą nad plażą.
Złapać okiem horyzont i prosić,
by chronił statki płynące jeszcze nie do brzegu.

Dziś jest ten wieczór który wie za Nią,
że ani sierpień, ni wrzesień nic nie zmienią.
Latarnia nie poprowadzi ku wyspie
ciężkiego westchnienia.
Samotność foki na kamieniu zatraciła granice.
Woda bez Jej bliskości obmywa kamień.
Pobocza bogate we wrzosowiska pilnują wyspy same.

Wciąż tam jest, choćby szeptem;
gdy wichru grzmot o skały… przy cmentarzu
pokonywanym śpiewem w zagubionej fali.



















3.7.10


sobota, 9 lutego 2019

Smoła






Wieczorem. O wieczorze znowu mówić? A czy to coś zmieni, poprawi?
Z nami czy bez nas, on wchłonie wszystko, aż do rana.
Zanim tak zrobi, to wcześniej, o jakiejkolwiek porze możesz się zorientować, że z każdego kąta wyziera kpina, czarny śmiech… ironia. Wyobraź sobie to, jak chcesz.
Wtedy, co zrobisz? Skulisz się, zgasisz światło, żeby nie było słychać?
Włączysz płytę, żeby zagłuszyć?
Nie będziesz słyszeć, bo żart z ciebie, który przylepił się smołą i cieknie, parząc przy tym jak Ona, zagłuszy każdy czysty dźwięk.
Zostawisz sprawę upływowi? Możesz, ale wtedy, na początek, musisz poszukać... Przedtem, żeby mieć czas na pomyślenie, zrobisz sobie filiżankę czarnej, gorzkiej, gorącej kawy i powiesz - żegnajcie?
Możesz zamknąć uszy i oczy, nie wychodzić z mrocznego pokoju i tak zostać. Tyle rzeczy możesz i nie.
Zostaniesz ze sobą?
Komuś się zdawało, że może…
Masz serce. Dasz gdy jest pokarmem kpiny. Nie zostawisz głodnego za progiem. Pożywi się tobą, ciepło głodnego rozgrzeje….Ty tego nie wytrzymasz i zginiesz? Tak to już jest. Żeby jedno mogło żyć, to musi pożreć drugie.
Pozdrawiam cię serdecznie, pozdrawiam serdecznie i ciebie. Tak na koniec powiesz? Powtórzysz za innymi, że zabić można słowem?
 Wiesz... pada deszcz, łzy nie schładzają tego, co parzy teraz.














L., 18.02.2008


wtorek, 20 marca 2018

W śniegu






Sypie. Śnieg spada skąd chce. Gęsty, zdrowy, biały. Robi przerwy. Wtedy trzeba szybko ubierać się i wychodzić. Z nadzieją że zdąży się przed nowym, sypkim białym puchem wrócić. Pospiesz się. Weź tę wolną parę kijków i chodź.
Wszystko zasypane. Znajdziemy drogę. Od czasu do czasu jedzie samochód po wyspie, pójdziemy śladami kół.
Nie ma co się skarżyć na białą Wielkanoc. Będziesz wspominać długo tę wszechobecną biel.

Mówiłam, że słońce zawiśnie nad fiordem. Jest. Kładzie promienie, opuszcza je stokami gór aż do wody. A ta skrzy się, kokietuje, chce, żeby świeciło.
Ciepło w słońcu? Tak, w końcu nie jest zimne, jest okrągłe, żółte i tak łagodnie grzeje twarz.
Pospieszmy się. Tu nie ma się co rozglądać. Wodospad już znasz. I tak go w białym wzorze, między kamieniami i świerkami, nie widać. Słychać tylko prawie wysuszony szum. Ożyje, gdy będą topić się śniegi.
Wąski ten mostek. Nie bój się, nic nie wjedzie, kiedy my na nim będziemy. Zaczeka każdy samochód. Autobus też. Aż przejdziemy.
Strumień potoku omija kamienie i płynie dalej, aż do fiordu. Białe brzegi i sine kamienie są piękną jego biegu oprawą. Chodź. Kiedyś pójdziemy wzdłuż wodospadu. Dzisiaj nie. Ścieżka jest wąska i w śniegu jej nie znajdziemy.
Nie dziwię się, że nie wiesz w którą stronę patrzeć. Teraz domy zasłaniają fiord, patrz na góry. To niecodzienne… Co? - to, że takie śniegiem zasypane. Wyobraź sobie jak wysoko biały jest ląd…
Jeszcze słyszysz wodospad. W tej ciszy to nic dziwnego. Przecież słychać szum i nasze oddechy. Nic więcej.
Ciepło. Promienie tylko nas szukały do ogrzania. Nie widzisz przecież nikogo. Na siebie wszystkie zbieramy.
Słyszę samochód. Zejdźmy na skraj drogi. Tak, w ten śnieg.
Wszystko w bieli. Góry, dachy, gałęzie świerków, łąki.
Nie, pól tu nie ma. Wiatr wyrwałby uprawy, a jelenie schodzące nocą z gór, resztę wyskubały.
Popatrz na wodę. Płynie prom, zaraz zakręci i przybije do przystani.
Chmury się rzeźbią i udają z nieba góry...
Samolot obniża lot. Przygotowuje się do lądowania. W linii prostej to już niedługo, zaraz doleci.
Słońce cały czas świeci. Dobrze, że ubrania są lekkie.
Jeszcze kawałek. Niedługo, jak z górki, pójdziemy między białymi łąkami ku dolnej drodze.
Przybliżymy sobie fiord.
To tutaj. Nie wierzysz, że jest jakaś ścieżka, droga… Jest. Pójdę pierwsza. Idź moimi śladami. Masz kijki, pomogą ci zejść.
Masz wrażenie, że schodzisz ze stoku? To przez biel i słońce kojarzysz drogę z górskimi ścieżkami. Żartuję. Tak. Muszę… Później ci powiem.
I już jesteśmy na dolnej drodze. W tym miejscu nie zejdziemy na brzeg, nad wodę. Możemy stanąć na chwilę.
Woda podpływa spokojnie. Dziś nie ma na niej łódek. Nie stawiają sieci, nie łowią.
Prom już dawno wypłynął, tym razem prosto… tam, gdzie ląd.
Dopiero w tej bieli widać różnicę wielkości i wysokości gór tych na lądzie rozłożonych, potężnych majestatem stworzenia i tych z wysp.
Biel znowu skrzy wodę. To co widzisz na przeciwnej wyspie, to przystań, kościół i domy.
Tu przed nami, przy drodze - to nie dom mieszkalny. To dom, do którego przywożą tych, którzy zasnęli ostatnim snem. Na pożegnanie.
Chodź, przy nim zejdziemy w dół, jak daleko się da. Postoimy w słońcu. Popatrzymy na fiord i przez fiord.
Chmury... co one dzisiaj nam z oczami wyprawiają… Czarodziejskie góry i chmury przez tę biel.
Dalej nie pójdziemy. I tak widzimy wodę. Zobacz - mewy kołyszą się na niej leniwie. A od prawej podpływają kaczki. Tych jest kilka gatunków. Nie wiem, czy uciekały przed zimą.
Popatrz, znad oceanu znowu jakaś siwa ściana przybliża się do mostu. Wracajmy, słońce zaraz zniknie. Samolot znowu leci. Zdąży przed chmurami.
Jesteśmy na drodze. Teraz to już po niej i przed siebie idziemy... widzisz jak sina ściana przechodzi przez most?
Patrz, tam niżej… te domki? Mieszkają w nich ludzie. Nie widać dachów z darni, bo przykrył je śnieg.
Już stąd widać pawilon i maleńką stację benzynową...
Przed mami łąki, domki, droga miejscami obrośnięta świerkami.
Chłód objął plecy, dobrze się pozapinaj, już słońca nie ma. Czujesz wilgoć z fiordu. Nad nim też już sina ściana.
Jeszcze trochę, skręcamy.
Mostek, inny, nad ogonkiem wodospadu pędzącym w fiordu wodę.
Nikt jeszcze tędy nie szedł. Kijkami sprawdzimy, czy się w śniegu nie zgubimy... kilka kroków... już widać dom.
Znowu padać śnieg.
Miałam ci powiedzieć, dlaczego jestem niespokojna.
Wieści o chorych... radość zabierają.
Sypie, my w domu.
Rozgrzejmy się kawą.










308