poniedziałek, 16 marca 2020

Na dachu






Słońce chciało, starało się. Więcej nie mogło,
nie dało rady zrzucić z dachów całego śniegu.
To dlatego młody mężczyzna chodził po takim,
który latem był czerwony, a teraz biały.
Nie mogła na to patrzeć.
W każdej chwili, niezabezpieczony, mógł spaść.
To prawda, że w zaspy… nie, nie patrzyła.

Szla środkiem jezdni
nie do końca oczyszczonej z bieli.
Chodników i tak nigdy nie było.
Nagrodą za to były: jasność i ciepło.
W taki dzień wypadało, należało
przykryć niepamięcią każdą troskę,
cieszyć się ciepłem, chwilą.
Niebem przeglądającym się w ogromnej,
zimnej wodzie, białej, więcej błękitnej.
Zapomnieć, nie być sobą, w krokach zgubić lata.
Przyjąć pierwsze ciepło, niech przenika,                                     
szuka, znajduje i zaczyna jeszcze raz…
trochę inaczej, z drugiej strony… bo jest dobrze, cicho.
Krzyknęła mewa, gdzieś daleko, na granicy rejestru.
Chwila życia z wiarą, że niedługo nie będzie śniegu,
że jeszcze będzie… zanim zawoła Ją niebo.
















L., 3.08

2 komentarze:

  1. Wiara... bez niej nic nie miałoby sensu.
    Słońce coraz zuchwalej świeci, choć jeszcze nie czuć, by grzało. Ale przenika do świadomości, że światło zwycięża mrok.
    I tak kolejny dzień z wiarą, kolejna porcja nadziei, że takich jasnych dni będzie jeszcze więcej. Tak - zdecydowanie będzie!!!
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak teraz, po latach i w domu, tamte obrazy
      malują się z nowymi znaczeniami.
      Wtedy trudnymi do przewidzenia.
      Dziś inna tęsknota mnie gna, nad inny fiord.
      Nie wiem, jak damy radę, jak dam.
      Wiara bywa silna, słabość jej też nieobca.
      Wszystko będzie się mieszać, zwalczać, zawłaszczać.
      My, drobiny, dajemy odpór, pogrążeni w pytaniach.

      LE, zacznijmy dzień, jak powiedziałeś - zdecydowanie... i z kawą, oczywiście, i z pozdrowieniami.

      Usuń