piątek, 16 stycznia 2015

W połowie drogi





Chcesz,  w końcu możesz obdarować… Jutro to zrobisz, bo to będzie ten właściwy czas.
Cieszysz się, masz nadzieję, że twoje starania dadzą radość.
Dzisiaj słyszysz, że jak zawsze, nikt na to nie wpadnie, by zrobić tak to, a tak…
Czujesz wpływający w żyły żal, a potem złość…

Witaj w taki ranek, kiedy wodospad spija każdą kroplę skąpego deszczu, która wpadnie tam, gdzie go droga wiedzie w dół, po ostrzach wystających skał.
Mgły od wczoraj  zbijają się w kępki, potem okrągłe poduszeczki, rozkładając je wszędzie, gdzie zdążą sięgnąć i przedtem nie rozpaść się.
To dzień, kiedy słońce ma migrenę i od rana leży obolałe. Po południu podniesie się, pokaże i przysiądzie w cieniu. Nie będzie drażnić bólu.
Czas ruszyć w drogę.
Pojedziesz na Lepsoyę.
Wysp masz dość, ale nie może tak być, że ciągle tylko do jej kei przybijasz, w drodze na ląd.  Chociaż raz chcesz poczuć dreszcz, doznanie, uczucie wjeżdżania na pokład promu na wstecznym.
To okazja, bo…
Wiatr nie jest rozmowny.  Zawiedziony, porzucony, zdradzony, nie huczy o swoim cierpieniu.
Czeka na czas, który zagoi wietrzne rany.
Już jesteś. To tylko piętnaście minut wodą. Zjazd i droga przed tobą, a ty lubisz dziś prawą stronę, od niej zaczniesz.
Jedź i pamiętaj drogę, bo co z tego, że to wyspa i nieduża z wody się zdała. Jak wielki strażaka w kasku.
Już widzisz, że obraz zmieniła, wydłużyła się, rozłożyła niczym ruda łania.
A jaka dzika! I droga wąska, zatoczek prawie nie widać… Jedź i patrz. Ostrożnie prowadź, odważnie szukaj nowego, rudością pięknego.
Jest już szkoła, sklep. Gdzieś musi być przedszkole, bo na placu stoją huśtawki, zjeżdżalnie.
Samotne domy, wcale nie takie młode, wschodzą wprost z traw.
Jedź, czasu masz tyle, by wrócić w porę i zdążyć na prom.
Droga cały czas w górę prowadzi, gdzieniegdzie dom. Bez tarasu, bez grządek, rabatek, kwiatów.
Tabliczka z nazwą szlaku. Nie dzisiaj myśl dokąd nim i jak… Wąsko, dobrze, że inni nie jadą…
Wysoka ta góra, bez zielonych drzew. Czy ku szczytowi, czy w dół, po rudym biegnie oko.
Ty teraz w dół zjeżdżasz i widzisz stok olbrzyma, ozdobiony domem z drewna, schodzący  kamienistym cielskiem ku wodzie.
W odbiciu szarego nieba ocean. Bezmierny, potężny, dziki.
Czujesz jego grozę i moc, ale ostry zakręt  inny strach wybudza.
Powoli, między stalowymi barierkami, porośniętymi wrzosowiskami i rozsianymi dziko drzewkami, kamieniem u stóp którego żółta prymula ciepła szuka, zjeżdżasz w dół. Nie zatrzymujesz się. Tu nie zejdziesz na brzeg.
Za daleko od drogi i bronią go ogrodzenia. Kamienie.
Teraz koniec asfaltu. Przy wyłupanej bez żenady skale, by teraz droga cię wiodła, mocno w górę jedź, bo chcesz wiedzieć, co na jej końcu będzie i twoim patrzeniem.
Jest zatoczka. Stań.
Idź teraz przed siebie i nie dziw się, że przerdzewiała barierka jeszcze myśli, że cię ochroni przed spadaniem w dół, po kamieniach i na kamienie. Do wody nie dolecisz, za daleko.
Horyzont szary, dzisiaj wielki pan bez uśmiechu promieni. Smutny i groźny, zawarł serce, zamknął duszę, bo opuściły go białe grzywy fal…
Wielka skała, bez pardonu na drogę wykuta, zasłania pierwsze promienie wysłane przez słońce.
Nie odrywasz oczu od dali, szukasz góry i jej majestatu, podziwiasz rudy, królewski płaszcz, którego poły moczą się w morzu.
To koniec drogi z tej strony. Stoisz przy płocie i patrzysz na dom, którego front jest latarnią.
Pozbawiona oczu i oddechu, dotyku, ciepła latarnika, porzucona – milczy rozgoryczona…
Wracaj. Chcesz zobaczyć jeszcze kapliczkę i cmentarzyk, któremu dzień i noc pieśń niosą z brzegu, spokojne o los śpiących snem stałym,  wierne fale.
Jesteś w połowie drogi….







To nie był cudzy wóz, dlatego nie wysiadaj w pół drogi.


Obelisk patrzy spokojnie, długo, lata całe  zza płotu. To przód, front grobów. Z nazwiskami, imionami tych, którzy wypłynęli po rybę. I nie wrócili.
Tam spokój. W głosie ptaków, szeleście niewinnych, zielonych listków i bezruchu igieł. W lekkości fali opływającej majowe kamienie.
Równość  w jedności odpoczynku na wieki, bez przepychu i prześcigania takiego, gdzie zastaw się, a pokaż… wszystkim.
Nie chcesz jeszcze odchodzić. Cicho, ciepło. I ten śpiew, prawie niemy, wszystkiego…
Tak przy fali, przy wodzie i wśród drzew… dobrze przywołanym myślom jest…

Jedź jak wiedzie droga. Teraz będzie więcej zielni. Drzew. To nic, że wąska i domy dal skrywa. Jest droga, to jedź. Zaprowadzi w nieznane, nie zgubisz się.
Przerwa w rudo - zielonym, bo nowe domy na dużej łące, przed zalesionymi skałami. Przy budynkach klomby. Małe, jasne płotki i kwiaty. Garaże.
Na wprost domów, daleko, przez łąki i kamienie, ku brzegowi wzrok gonisz w ocean. I jeszcze raz, i dalej, po ostatnią dal, na wiarę, że tam horyzont.
Za domami zaczyna się szlak… Nie dzisiaj, następnym razem, bo zawracasz teraz.
Poszukasz wysepki.
Stań, jeśli chcesz coś na wodzie zobaczyć, bo droga wąska, pobocze spada na łeb..
Na oceanie?
Bezkres, bezmiar i groza.
Dalej już fiord. Tu zielono, rudo z żonkilami w rowach i na łąkach.  Tam… za fiordem, na lądzie, na szczytach jeszcze śnieg. Spada w dół - jak macki białej ośmiornicy .

Jest. Grobla. Na brzeg małej wysepki wiedzie… Na koniec świata?
To nie ta grobla, która z mostem w parze pięknieje, pełnią piersi oddycha.
Przed tobą zapomniana, szara, wąska wstęga betonu.
Za falochronem zrezygnowany ocean. Przed groblą lustro wody zgubione w glonach i kurz na kamieniach.
Jesteś. Tak, to wysepka. Ruda, kamienna, szara u brzegu. Wyżej kosówka i trawy w zasiekach z drutu. Tam ruch.
Nie bój się, to kozy, pełno kóz. Biegną. Między nimi małe.
Zawstydza ich naiwny, kozi wzrok.
Dokoła brzydota zapamiętanego piękna.
Wracaj.
Zjazd na prom. Popłyniesz na wyspę, ustaw się tyłem, tak wjedziesz…

O czym tak marzysz? Chcesz pojechać na równinny ze wschodzącym na polach zbożem, ląd ?






L., 05.05.2008

2 komentarze:

  1. Pewnie tęskniłbym za równinami, ostrymi górami, licznie opiewanymi wierzbami na miedzach, za gniazdami bocianów, kolorowymi polami, rzekami i jeziorami, za zapachem ognisk i pieczonych ziemniaków, siana i słomy w stogach i stodole...
    Surowa dzikość wysepki, groza oceanu, surowość przyrody i twardość żyjących tu ludzi budzi nie tylko ciekawość ale zwłaszcza szacunek. I żal przy pustych często grobach. To wszystko zapada w pamięć, ukrywa się po jej zakątkach by kiedyś zaboleć wspomnieniem, nieodgadnioną tęsknotą.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. LE, bardzo Ci dziękuję za towarzystwo w wędrówkach po wspomnieniach tamtych trudnych dni. Bo że były nieziemsko obciążone wysiłkiem przetrwania, to nie muszę teraz dowodzić, przecież pamiętasz. Ktoś dzisiaj powiedział, że widziałby z tego tomik. Wpadłam w popłoch z kilku powodów, a najbardziej z takich: czy warto teraz ślęczeć, poprawiać? skoro nie widziałam błędów, to czy poprawiając je zauważę? I następna sprawa: skąd mam wiedzieć, który tekst byłby w miarę do wzięcia, a który do, bez żalu, wyrzucenia? Przecież "to się pisało" już sama nie wiem czym, bo przecież ani przygotowaniem, ani wiedzą... Nadal tych ważnych składników nie ma w mojej pisanince... po co przewracać mi w głowie?
    Przepraszam za ten przelew pytań.
    Zostawiam herbatę i pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń