Witaj, dzień dobry.
Wiesz, czasem dzwonimy do kogoś, kto
jest już wiele lat bez swojej kobiety.
Lubiło ją dużo ludzi.
Ani mróz, ni deszcz, wichura albo upał, nie były powodem tego, że nie
wsiadła na rower i nie pojechała do kogoś, kto ją wezwał. Zrobiła każdy
zastrzyk, opatrunek. Czasem jechała, chociaż wiedziała, że ten ktoś czeka nie
na bandażowanie, tylko na kawałek człowieka.
Później, ze szpitala wyszły
trzy "amazonki". Wypiły sporo wspólnych kaw. Jeszcze później - na
stoliku stawiały dwie filiżanki, bo ta od trzeciej pojechała nad morze i dała
się unieść falom, a te nie chciały jej długo kołysać i rzuciły na dno.
Następnym później - wpadł do domu i
powiedział, że jeśli chcę ją zobaczyć, to żebym się nawet nie przebierała…
Leżała w pokoju, w nocnej koszuli,
przykryta kołdrą. Nie wiem skąd wzięli się przy niej obcy. Byliśmy i już.
Zastanawiałam się, jak to możliwe, co jej powiedzieć, co dać na drogę? Czas
szalał. Czy to wypada przy niej być? Odbieramy prawo bycia z nią rodzinie?
Byłam.
Westchnęła a oni uznali, że jej nie
ma. Ktoś zaczął "zdrowaś Mario" i głos się urwał, zaczął się
płacz.... wtedy głośno i wyraźnie zaczęłyśmy, ja ze mną, od początku to
"zdrowaś..." Przybywało głosów. Nie pamiętałam ile razy trzeba
powiedzieć jej to "do widzenia.". Myśli i strach tłumiły pamięć.
Powiedziałam dziesięć razy, wszyscy za mną. To był chór zgodnych głosów, a ja
nie byłam mną, bo ja jestem nieśmiała i słaba, a głosy ciągnął czyjś
zdecydowany, mocny rytm słów.
Dopiero po wyjściu z cmentarza
płakałam. Też dlatego, że nad losem jej i swoim płakała matka. Ta kobieta stała
samotnie. Jak chwiejące się drzewo. Podeszłam, stanęłam za matką i ją
objęłam. Drżała. Dlatego może sięgnęłam do jej dłoni. Były zimne. Nie oglądała
się za siebie. Tak zwyczajnie przyjęła trochę obcego ciepła. Więcej tej matki
nie widziałam. A jej mi cholernie brak, tak jak tej z klamki i tej, z którą
razem dojeżdżałam do szkoły i która też jest z tamtymi, z młodziutkim
piekarzem, kolejarzem.
Ktoś zapyta, co z trzecią
"amazonką"? Dostała siedem lat wschodów i najróżniejszych zachodów.
Kiedyś opowiem Ci o panu, który mówił " niech pani zapisuje wszystko co mówię, bo niedługo zniknę, a pani zapomni co powiedziałem". Niedługo zniknął.
A dzisiaj, to musimy wyjść z
tych ciemności w słońce. Nacieszyć się tym, że żyjemy mimo bólu… każdego
pochodzenia.
L., 28 października 2007r.
Potrafiłaś okazać uczucie w sposób, jakiego inny by nie wymyślił!
OdpowiedzUsuńTen fragment życia zazwyczaj skrywamy głęboko, by nie kusić losu? A przecież on jest jak najbardziej realny i dotknie każdego z nas. Nie da się z nim oswoić ale być może można siebie lepiej przygotować. I żyć, jak kto umie.
Właśnie powoli gaśnie lato. Czy należy się tym martwić? Nie, jeśli Bóg pozwoli - będziemy cieszyć się następnym a może jeszcze wieloma innymi. Tymczasem wokoło tyle spraw, tyle zdarzeń, obowiązków i przyjemności. Czy przyjemności mniej? Zależy w dużej mierze od nas. Choćby wizyta u Ciebie - niby zwyczajna a przecież pomimo lekkiego smutku i zadumy nad naszym losem - otwiera myślom horyzonty, pomaga wzlecieć wyżej, niż zazwyczaj. Czy nie jest dużą przyjemnością? Właśnie wyszukiwanie i dostarczanie także sobie, nie tylko naszym bliskim przyjemności nie powinno moim zdaniem być czynnością wstydliwą. Choć łapię się na tym, że wstydzę się, iż jak doczekam - zobaczę morze... Samo oczekiwanie nie wiem, czy nie jest lepsze od spełnienia. Pewnie to już mówiłem.
Kończę, nie będę nudził dłużej.
Pozdrawiam serdecznie.
A pośród spraw tysiąca, najważniejsza - najbardziej trwoży i sprawia, że spokojny sen jeszcze sługo będzie się błąkał po bezkresie niepokoju o spokój.
UsuńDziś dzień był pogodny, wynagradzał swoim pięknem brak radości, krył za tarczą słońca wredne smutki.
Ciepło było jednak za daleko...
Ale udało się sprawić innym trochę przyjemności.
Dziękuję Ci i pozdrawiam, LE :)