Witaj.
Kończy się drugi tydzień w deszczu, a on…
Nie obchodzi go, że w szarości doby tylko zieleń wita się z pierwszym
dniem lata.
Za to wodospad szumi, woła – żyję, jestem szczęśliwy; cieszy się, leci
do strumienia i łączy z fiordem w zmowie. Tam, w tej ogromnej wodzie, jeszcze go za mało i obnażone algi mdleją.
Czapla brodzi w rozlewisku, bezmyślnie rozsiadły się dzikie kaczki. Na
moście mewy po samobójczym locie zostają pod kołami samochodów.
Za groblą popłakuje tęsknota za fokami. Wychyliły głowy z wody wczesną
wiosną. Gdzie teraz są?
Odnalazł się wiatr. Biegał, wrócił i znowu gdzieś pogna. Taki się już
urodził. Musi być w ruchu, dokazywać albo szaleć, wpadać w furię, grozić że
będzie wichrem.
Siny obraz wysp. Nie wiadomo gdzie horyzont, w nim niebo i ocean.
Czekać… czekać, czekać. Na
słońce.
Zaułek drzewny, tak nazywała
się krótka uliczka bez choćby jednego drzewa. Przed biurami rozlewni piwa, na
chodniku pod murem, zawsze leżały hałdy potłuczonych butelek; przeważnie
zielonych, rzadko brązowych - może było
odwrotnie.
Dwie dziewczynki w kretonowych sukienkach, w pantofelkach z paskiem
zapiętym na guzik, podchodziły do stłuczek. Jedna to blondyneczka, z prostymi
włosami, jak urzniętymi sierpem; druga ciemniejsza, z krótkim warkoczem.
Miały worki. Takie na ziemniaki.
Pochylone, każda z innej strony wysypiska, żeby nie zderzać się
głowami, zielone i brązowe kawałki wrzucały do worków. Dłonie gołe, małe,
raniły nierównym tłuczniem.
Wypełnione i związane sznurkiem ostre ciężary ciągnęły, bo zarzucić na
plecy nie mogły, do skupu. Dwa kursy.
Łatanie dziur w workach wydartych na bruku. Kilogram szkła – to dwadzieścia
groszy.
W kolejce po bilet do kina nie czuły bólu ani zmęczenia… aż do
następnego dźwigania szkła; bo wabiły nowe, kolorowe afisze.
Przystanął projektor wyświetlający film życia, poplątała się zerwana
klisza…
Deszcz z wiatrem odchodzą, przez
chmury przepycha się słońce. Przed nocą powróci samotny wicher.
L., 25.06.2008
Obrazy... a ja także mam wraz z obrazami - dźwięki i zapachy. Najczęściej turkot drewnianych kół wzmocnionych żelaznymi obręczami, na bruku z kocich łbów, gwar wyliczanek bawiacych się dzieci, zapach chleba - jeszcze tego prawdziwego, wprost z pieca. Albo obłok kurzu z wiejskiej drogi, gdzie spedzałem wakacje pasąc gęsi. Zapach pieczonych w ognisku ziemniaków, wieczorne koncerty żab w pobliskim stawie.
OdpowiedzUsuńKrzysztof Klenczon w jednej ze swoich ostatnich piosenek śpiewał: "Zamknąłem dzień za sobą jak drzwi obcego domu, nie pójdę już za tobą, nie powiem nic nikomu. I nic już nie zostanie z godziny naszych zwierzeń, bo nawet twoją pamięć czas kiedyś mi odbierze".
Pozdrawiam serdecznie.
Wielu mieszkańców nad rzeką uprawiało ziemię albo wyprowadzało krowy na pastwiska. Stajnie, obory i stodoły były w podwórzach kamienic, w samym sercu miasta na zachodzie kraju.
UsuńDrzwi za dniem same się zamykają , a my bądźmy wdzięczni losowi, ze nasze rakiem jeszcze się otwierają i chociaż zawiasy życia już im skrzypią, to jednak...
Zostawiam kawę :)
Zawsze się boję, że oczekiwanie to będzie ostatni etap określonego procesu. Strach jest tym większy, i m proces bardziej mi się podoba, im bardzie ważny jest dla mnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie, wieczornie i z uśmiechem!
To może trzeba zmienić gradację ważności, popatrzeć w inną stronę albo... brać bezkrytycznie chwile, bo w naszej mocy niemoc.
UsuńDziękuję Ci za przyjście. Miłej, kończącej się soboty :)