We
mgle most chciał się schować.
Pomyślał,
że jeśli ocean może, to on też chce.
Prawie się udało.
Tylko
odcieniem, intensywnością zabarwienia stali, można było dojrzeć zarys w
miejscu,
gdzie oddziela dwa wodne żywioły, ocean i fiord.
Na
drutach rozciągniętych między słupami, jeden przy drugim,
jakby grzały się
pierzastymi bokami, siedziały ptaki.
Dzioby
sterczały im smutno.
Zebranie
ważną sprawę miało... omówienie trasy odlotu. Zorganizowanie pożegnania z
wyspą.
Myśli
o rozstaniu raniły ptaszyska… Musiały je
wyrzucić razem z uczuciami.
Teraz
chciały przypomnieć każdą zasadę. Regułę.
Ostrzec lecące pierwszy raz młode...
tak daleko.
Wieczna
mgiełka, jak zawsze, przysłaniała szczyty i szarozielone stoki.
Schowała
wszystkie rąbki tajemnic szczelin wyrzeźbionych wysoko,
w najtwardszych
fragmentach skał.
Nikt
nie może się dowiedzieć, kto wchodzi do grot. Nocą, zaklęci w samotność,
ich
mieszkańcy płaczą.
Wtedy
wyje wiatr. Zagłusza tęsknotę kochania.
Trzeba
się strzec... nie wolno usłyszeć płaczu niosącego się ku wodzie i potem dalej,
w przestrzeń oceanu.
Ten
kto szloch usłyszy, straci serce. Czerwienią gorące przemieni się w
kamień.
Nie należy
też złościć się na wiatr, kiedy biega, szamocze drzewami,
unosi kurz z drogi,
do huku zmusza fale. Musi być tajemniczo i groźnie.
Niech krzyczy, chroni…
Skalne
drzwi, mgłą zaparte, zagłuszą łkanie. Żal, bezradność, samotność.
Przekleństwo
przeznaczenia. Skazanie na trwanie.
Róże,
wyjęte koparką z klombu, nie ujrzą złota chryzantem i różu astrów w
ogrodzie.
Nie poczują zapachu ziemi. Czarnej, świeżo rozkopanej kopytkami
jeleni, schodzących nocą z gór. Woni żółknących traw. Ryb wyciąganych sieciami…
Opadły.
Leżą w rowie odarte z płatków. Zostały tam, gdzie w bezsilności dotknęły
wszystkiego co przywarło do dna, tworząc im posłanie. Kurczą się, marszczą,
tracą kolor.
Umierają porzucone.
Chłód
dotyka. Przenika.
Cisza
milczy, pyta zasznurowanymi starością ustami… Jeszcze chwila?
Czy już… czas
wejść w mrok?
Na
wszystko siąpi drobny deszcz. Mgła zabrała most.
L., 30.08.2008